Forum POLITYKA 2o Strona Główna POLITYKA 2o
Twoje zdanie o...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wiadomości - materiały Gabree
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 24, 25, 26  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum POLITYKA 2o Strona Główna -> Felietony, Ciekawe Artykuły,
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 21:12, 19 Maj 2007    Temat postu:

Coraz bliżej wniosku o ekstradycję!!!

Za trzy tygodnie, 5 czerwca, Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie rozpatrzy wniosek prokuratorów IPN o tymczasowe aresztowanie byłej stalinowskiej prokurator Heleny Wolińskiej-Brus mieszkającej w Wielkiej Brytanii. Pozytywna decyzja sądu otworzy drogę do zastosowania wobec niej europejskiego nakazu aresztowania, w drodze którego zostałaby ona wydana Polsce do osądzenia. W ciągu kilku tygodni Instytut zamierza wystąpić z podobnym wnioskiem wobec byłego stalinowskiego sędziego Stefana Michnika-Szechtera przebywającego obecnie w Szwecji.

Jak poinformował nas Bogusław Czerwiński, p.o. naczelnik pionu śledczego warszawskiego oddziału IPN, wojskowy sąd okręgowy wyznaczył datę rozpatrzenia wniosku o tymczasowe aresztowanie Heleny Wolińskiej-Brus na 5 czerwca. - Odbędzie się posiedzenie sądu, zakładam, że decyzja będzie pozytywna i wówczas będziemy występowali z wnioskiem o ENA - podkreślił prokurator. Czerwiński wyjaśnił, że prokuratorzy pionu śledczego skierują wniosek o ENA do sądu niezwłocznie po decyzji o aresztowaniu. Sławomir Puczyłowski, wiceprezes sądu wojskowego, powiedział, że ten sąd na potrzeby wcześniejszej procedury ekstradycyjnej w latach 90. wobec byłej stalinowskiej prokurator wydał już nakaz aresztu i nie został on uchylony.
Czerwiński zaznaczył, że wniosek wobec Wolińskiej-Brus został rozszerzony o blisko dziesięć zarzutów dotyczących bezprawnych aresztowań.
Warszawski pion śledczy Instytutu intensywnie prowadzi czynności zmierzające do skierowania do sądu wniosku o aresztowanie, który jest konieczny do zastosowania ENA, byłego stalinowskiego sędziego Stefana Michnika-Szechtera przebywającego w Szwecji. Wyjaśniona została już kwestia jego daty urodzenia, która blokowała postęp całej sprawy. - W chwili obecnej należy zebrać wszystkie materiały, żeby wniosek był pełny i dotyczył wszystkich zarzutów, jego nazwisko przewija się bowiem w innych sprawach - zaznacza Czerwiński. W tym celu prowadzony jest przegląd śledztw z okresu stalinowskiego oraz kwerenda w zasobach archiwalnych IPN. Naczelnik dodaje, że możliwe jest, iż w wyniku tych czynności Michnikowi-Szechterowi zostaną postawione dodatkowe zarzuty. Wzmocniłoby to wniosek o wydanie Polsce byłego stalinowskiego sędziego w drodze zastosowania ENA. - Wniosek o aresztowanie Michnika powinien być przygotowany do końca czerwca - zapowiada naczelnik. Opóźnienie może wyniknąć z zarządzonej kilka miesięcy temu kwerendy. Jeżeli da ona jakieś efekty, to może zajść konieczność przesłuchania osób pokrzywdzonych.
Wolińskiej-Brus stawiany jest zarzut bezprawnego pozbawienia wolności w latach 1950-1953, kiedy była prokuratorem Naczelnej Prokuratury Wojskowej, kilkudziesięciu żołnierzy Polski podziemnej, w tym gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila", legendarnego przywódcy Armii Krajowej. Podjęte dwukrotnie (w 1999 i 2001 r.) starania o jej ekstradycję spełzły na niczym. Na Michniku ciąży zarzut udziału w bezprawnych działaniach przedłużenia aresztu wobec Józefa Stemlera, wiceministra informacji w Delegaturze Rządu na Kraj.
ZB
KOLEZANKA Z EKIPY , KTORA TO EKIPA UMANIALA PRL - DONIOSLY ETAP W DZIEJACH POLAKI
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 21:14, 19 Maj 2007    Temat postu:

Prokuratura postawiła byłemu prezesowi olsztyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej "Pojezierze" i jego współpracownikom sto kilkanaście zarzutów. Wzywani na świadków pracownicy administracji obawiają się, że składając zeznania, narażą się na represje, łącznie z utratą pracy. Były prezes godzinami przesiaduje w spółdzielni i nagabuje świadków
Sąd nad olsztyńską ośmiornicą


Na procesie byłego prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej "Pojezierze" w Olsztynie i jego współpracowników przed Sądem Rejonowym w Ostródzie złożyła wczoraj zeznania Barbara Sz., matka siedmiorga dzieci, która będąc w stanie błogosławionym z siódmym dzieckiem, została eksmitowana z mieszkania własnościowego, a jej wkład mieszkaniowy został zawłaszczony przez spółdzielnię. Prokuratura postawiła oskarżonym łącznie sto kilkanaście zarzutów dotyczących fałszerstw, oszustw i narażenia spółdzielni na straty.

Barbara Sz. została eksmitowana za zaległości w czynszu, mimo że zdążyła przedtem uregulować zaległe rachunki. Prezes spółdzielni Zenon P., którego ze łzami błagała o wstrzymanie eksmisji, pokazując kwit zapłaty, wyrzucił ją z gabinetu. Władze spółdzielni przeniosły ją tuż przed porodem do zniszczonego mieszkania rotacyjnego, aby w jakiś czas potem włamać się do lokalu, zabrać jej meble i przewieźć na wieś, do mieszkania jej teściowej. Na dodatek Barbarę Sz. spółdzielnia oszukała, nie wypłacając należnego jej wkładu mieszkaniowego, co potwierdziła w swoich zeznaniach kasjerka SM "Pojezierze".

Idą w zaparte
Zenon P., były prezes olsztyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej "Pojezierze", nie przyznaje się do winy. Ciąży na nim 30 zarzutów sformułowanych przez Prokuraturę Okręgową w Elblągu. Niewiele mniej - 27 zarzutów, prokuratura postawiła głównej księgowej - Władysławie W. Ona także zaprzecza. W sumie na ławie oskarżonych zasiada 27 osób, którym prokuratura postawiła sto kilkanaście zarzutów. Są wśród nich lekarz, prawnicy, władze i pracownicy spółdzielni.
Zarzuty dotyczą m.in. fałszowania dokumentacji, fałszerstw wyborczych, szykanowania pracowników, namawiania do fałszywych zeznań, narażenia spółdzielni na stratę ok. 1 mln zł oraz wyjęcia kolejnego miliona z kieszeni spółdzielców przy budowie tzw. prominenckiego budynku, w którym mieszkania po zaniżonych cenach otrzymali sędziowie, prokuratorzy i inni lokalni dygnitarze. Prokuratorzy natrafili też na wypadki bezprawnej eksmisji lokatorów i dowolnego dysponowania opróżnionymi lokalami (jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, szkody spółdzielni z tego tytułu mogą przekroczyć 2 mln zł, sprawę wyłączono do odrębnego postępowania).

Układ z Temidą
Przydzielenie mieszkań w "prominenckim" budynku osobistościom z aparatu sprawiedliwości pozwoliło władzom spółdzielni uzyskać przychylność miejscowego wymiaru sprawiedliwości. To właśnie z powodu owej "przychylności" sprawę SM "Pojezierze" trzeba było przekazać prokuraturze z Elbląga, a proces toczy się w Ostródzie.
Gdy za sprawą CBŚ korupcyjne praktyki w olsztyńskim wymiarze sprawiedliwości ujrzały światło dzienne, sędzia Wydziału Cywilnego Sądu Okręgowego w Olsztynie Jarosław Sz., chcąc uniknąć postępowania dyscyplinarnego, zwolnił się z pracy i wyjechał do innego województwa. Jak podaje lokalna prasa, mimo niechlubnej przeszłości uzyskał wpis na listę radców prawnych w Białymstoku i w tym charakterze występuje teraz w olsztyńskim sądzie. Jego żona, Krystyna Sz., wybroniła się przed odpowiedzialnością dyscyplinarną, wywodząc, że materiały niejawne nie mogą być dowodami w sprawie (CBŚ podsłuchiwało prezesa spółdzielni, a nie sędziego, stąd kompromitujące nagranie nie mogło być wykorzystane w postępowaniu). W rezultacie Krystyna Sz. nadal jest przewodniczącą Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Olsztynie. Wróciła również do pracy w sądzie gospodarczym sędzia Maria M. W postępowaniu dyscyplinarnym orzeczono wobec niej utratę zajmowanego stanowiska i zakaz awansu.

Koniec zmowy milczenia
Proces olsztyńskiej ośmiornicy przed sądem w Ostródzie rozpoczął się 28 lutego br. Sędzia Sądu Rejonowego w Ostródzie Dariusz Manista nie pozwala na przewlekanie postępowania. Widoczna wola dotarcia do prawdy ostródzkiego aparatu sprawiedliwości otworzyła usta świadkom, którzy w przeszłości bali się zeznawać. Niektórzy odwołują własne zeznania składane w innych procesach wytaczanych władzom spółdzielni. - Gdyby nie aresztowanie Zenona P., nigdy nie zdecydowałbym się zeznawać - stwierdził jeden ze świadków.
Świadkowie potwierdzają, że władze manipulowały członkami spółdzielni na wszystkich etapach - od wykorzystywania "martwych dusz" na zebraniach członkowskich, po "ustawianie" listy kandydatów do władz i sterowany wybór samego prezesa. Pracownica spółdzielni Ewa K. przyznała, że na polecenie przełożonych zbierała informacje, kto z lokatorów na pewno nie stawi się na zebraniu, aby w to miejsce wprowadzić podstawionych ludzi. Oponentów nie wpuszczano na salę. Szeregowi pracownicy spółdzielni zasiadający na ławie oskarżonych zeznają przed sądem, że łamali prawo w obawie przed utratą pracy, na wyraźne polecenie przełożonych. K. opowiadała o procederze "rozdawnictwa" mieszkań: - Prezes decydował, komu z osób niebędących członkami spółdzielni przydzielić mieszkanie z odzysku. Cena za metr kwadratowy takiego mieszkania to 950 zł [pomniejszona o amortyzację mogła wynieść i 300 zł za m kw. - przyp. red.]. Decyzję o wpisaniu na listę członków spółdzielni prezes podejmował osobiście (...). Brali mieszkania pracownicy, dziennikarze, to i ja wzięłam...

W spółdzielni bez zmian
W Spółdzielni Mieszkaniowej "Pojezierze" miejsce prezesa Zenona P. zajął jego znajomy Władysław Barański, członek miejscowej Platformy Obywatelskiej. Powołała go ta sama rada nadzorcza, która tolerowała ekscesy poprzednika. Wzywani na świadków pracownicy administracji obawiają się, że składając zeznania, narażą się na represje, łącznie z utratą pracy. Przed sądem mówią, że Zenon P. (prezes odpowiada obecnie z wolnej stopy) przesiaduje w spółdzielni - u swojego następcy - i nagabuje świadków.
Proces obserwuje Stowarzyszenie Obrony Spółdzielców, które walnie przyczyniło się do naruszenia spółdzielczego układu korupcyjnego.
Małgorzata Goss

III RP !!!
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 21:20, 19 Maj 2007    Temat postu:

"Laluś" wytrwał najdłużej!!!!!!!!!!
W Piaskach pod Lublinem odsłonięto pomnik ostatniego z "żołnierzy wyklętych"!!!

Rok 1963. Zbrojne podziemie antykomunistyczne w Polsce nie istnieje w zasadzie już od 10 lat. Padli lub zostali pojmani ostatni "żołnierze wyklęci" - w marcu 1957 r. ppor. Stanisław Marchewka "Ryba", ostatni na Białostocczyźnie, w lutym 1959 r. Michał Krupa "Wierzba", a 30 grudnia 1961 r. w powiecie biłgorajskim Andrzej Kiszka "Dąb". Na szczególnie nasyconej oddziałami antykomunistycznymi Lubelszczyźnie wspaniali dowódcy, postacie barwne niczym pułkownicy z "Trylogii" Henryka Sienkiewicza, jak "Zapora", "Uskok", "Orlik", "Zagończyk", "Jastrząb", "Żelazny", "Wiktor" i inni pożegnali się z życiem do połowy lat 50. Ich ciała często zbeszczeszczone, pozbawione głów spoczęły zakopane gdzieś w bezimiennych mogiłach, podobnie jak tysięcy innych żołnierzy Polski Podziemnej.

Skazani w haniebnych procesach politycznych żołnierze AK, NSZ, WiN jeśli przeżyli, w większości powrócili już z więzień do domów, podobnie jak ci zesłani bez żadnych wyroków do sowieckich łagrów. Urząd Bezpieczeństwa Publicznego zdążył już zmienić nazwę na Służbę Bezpieczeństwa, a KBW na ZOMO. Komuniści po obłudnym potępieniu "okresu błędów i wypaczeń" i tzw. odwilży znowu zaczęli "przykręcać śrubę", sami pogrążając się w kolejne walki frakcyjne między "żydami" a "chamami"...
A tymczasem w odległości ok. 20 km na wschód od Lublina, jakby na przekór umacniającej się totalitarnej dyktaturze i wszechobecnej bezpiece, ukrywał się człowiek stanowiący żywe potwierdzenie, że "jeszcze Polska nie zginęła" - Józef Franczak ps. "Laluś", ostatni żołnierz Polski Podziemnej. Wytrwał do października 1963 roku. Zginął w walce w wieku 45 lat wydany przez swojego bliskiego znajomego, tajnego współpracownika SB ps. "Michał" i zastrzelony przez oddział specjalny resortu bezpieczeństwa. Dziś Józefowi Franczakowi, przez dziesięciolecia traktowanemu przez oficjalną propagandę jak bandyta, stawia się pomniki.
W piątek, 11 maja, w Piaskach k. Lublina po Mszy Świętej z wojskowymi honorami, Apelem Poległych, salwą honorową, przemarszem główną ulicą miasta pocztów sztandarowych organizacji kombatanckich, społecznych oraz szkół nastąpiło uroczyste odsłonięcie i poświęcenie okazałego pomnika ku czci ostatniego partyzanta.
Budowa pomnika napotkała na liczne trudności, choć odbywała się pod patronatem honorowym prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego i Wojciecha Żukowskiego, wojewody lubelskiego, a w komitecie honorowym znaleźli się m.in.: ostatni prezydent RP na Uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, marszałkowie Sejmu i Senatu, prezes IPN, kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
Sierżant Józef Franczak nie był bandytą ani żądnym krwi desperatem, jak niektórzy chcieliby go widzieć. Po prostu walcząc o wolną Polskę, znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a był zbyt inteligentny, odważny, odporny psychicznie, sprawny w wojskowym rzemiośle i szanowany przez swoje środowisko, by przez blisko 20 lat dać się komunistom zabić.

Nowa okupacja
Szlak bojowy Józefa Franczaka rozpoczął się od kampanii wrześniowej i trwał bez mała ćwierć wieku. Był zawodowym żołnierzem w stopniu sierżanta. Ukończył Szkołę Podoficerów Żandarmerii w Grudziądzu. W 1939 r. służył w Równem. Po zdradzieckiej inwazji ZSRS na Polskę 17 września dostał się do sowieckiej niewoli. Nie dał się pognać na "białe niedźwiedzie". Zbiegł z transportu na Wschód, a po powrocie w rodzinne strony od razu zaczął konspirować. Później w szeregach ZWZ i AK dowodził najpierw drużyną, potem plutonem.
Po wejściu wojsk sowieckich wcielony do 2. Armii Wojska Polskiego został skierowany do Kąkolewnicy, gdzie mieścił się sąd wojskowy, a w pobliżu - obóz NKWD. Wyłapywanych żołnierzy AK mordowano w pobliskim lesie - na Uroczysku Baran. Tam Józef Franczak pozbył się wszelkich złudzeń co do sowieckiego "wyzwalania" Polski, które okazało się nową, dla podziemia niepodległościowego znacznie krwawszą niż niemiecka okupacją.
W styczniu 1945 r. ucieka z wojska. Zaszywa się w Łodzi, przez pewien czas przebywa w Sopocie. Nie ocenia zbyt wysoko szans walki z sowieckim reżimem w Polsce, gdyż początkowo zamierza przedostać się drogą morską do Szwecji. Wyczuwa, że jest śledzony, więc rezygnuje, wraca w rodzinne strony i wiosną 1946 r. rozpoczyna partyzanckie życie. Trafia pod dowództwo cichociemnego, legendarnego mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory". W początkowym okresie współpracuje z oddziałem ppor. Antoniego Kopaczewskiego "Lwa", należącym do zgrupowania "Zapory" i działającym w powiatach chełmskim, krasnostawskim i lubelskim.
Wtedy to, wedle Wacława Szaconia ps. "Czarny", młodszego od Franczaka o 8 lat towarzysza broni i przyjaciela, pojawił się pseudonim Franczaka - "Laluś". Istnieje wiele wersji pochodzenia tego niecodziennego pseudonimu.
- Znałem Józka od 1942 r., kiedy po przysiędze przeprowadzał ze mną szkolenie wywiadowcze - opowiada Wacław Szacoń. - Kiedyś przychodzimy do oddziału Antka Kopaczewskiego "Lwa", a oni mówią: "O, lalusie przyszli". A chodziło im o to, że my chodziliśmy ubrani po cywilnemu, a oni w mundury. Tak nas zaczęto nazywać. Potem, kiedy skontaktowałem Franczaka ze Zdzisławem Brońskim "Uskokiem", to przedstawiałem go już jako "Lalusia" i tak zostało.

Nie ma mocnych na "Lalusia"
W czerwcu 1946 r. Franczak, posługujący się w tym czasie lewymi papierami, zostaje przypadkowo aresztowany wraz z kilkoma kolegami z konspiracji przez grupę operacyjną UB z Lublina polującą na oddział "Lwa". Nie dają się dowieźć do ubeckich piwnic w Lublinie. Ich ucieczkę z konwoju bezpieki przypłaca życiem czterech funkcjonariuszy. Tego samego lata opanowanie i sprawność bojowa "Lalusia" znów ratuje mu życie. Do jego kwatery we wsi Bojanica wchodzi milicja. Według relacji świadków, pierwszym strzałem Franczak gasi światło, a dwoma kolejnymi powala napastników. Jego akta, skrzętnie prowadzone w ubeckich archiwach, rosną.
W maju 1948 r., kiedy patrol "Lalusia" wpada w zasadzkę koło wsi Cyganka, w walce ginie dwóch jego podkomendnych, a dwaj inni są ranni. Franczak, któremu udaje się wymknąć obławie, od tego czasu ukrywa się sam. Jedynie na akcje zbrojne skrzykuje się z innymi partyzantami, głownie z grupą Stanisława Kuchcewicza "Wiktora".
Przed wigilią 1948 r. zaopatrującego się w sklepie w Wygnanowicach "Lalusia" znów zaskakuje milicja. I ponownie wydostaje się z otoczonego budynku, wyrąbując sobie bronią drogę do lasu.
"Wypadł na ubejców przez drzwi i dał ognia, po czym rzucił się do ucieczki, jeden z ubejców został ciężko ranny (później zmarł), a 'Laluś' dostał postrzał po brzuchu. Kula jednak nie poszła głęboko, nie uszkodziła jelit" - relacjonuje w swoim "Pamiętniku" dowódca Franczaka Zdzisław Broński "Uskok".
Franczaka wyleczył zasłużony dla podziemia niepodległościowego lekarz Albin Spoz z Piask. "Uskok" pół roku później osaczony w bunkrze na terenie gospodarstwa Lisowskich w Dąbrówce (obecnie Nowogrodziec) wysadził się granatem.
W swojej samotnej walce "Laluś" nie ogranicza się do obrony i ucieczek. Wraz z innymi żołnierzami podziemia antykomunistycznego wykonuje wyroki na najbardziej aktywnych i bezwzględnych "utrwalaczach władzy ludowej" i konfidentach, rekwiruje środki potrzebne do życia i walki. Gdy komuniści ogłaszają kolejne pseudoamnestie, "Laluś" się nie ujawnia. Nie ma złudzeń, wie, na co może liczyć od nieznających pojęć: "honor" i "słowo oficerskie", komunistów.

Zginął w walce, jak żył
Z czasem wokół ukrywającego się "Lalusia" zacieśnia się krąg konfidentów. Bezpieka jakby postawiła sobie za punkt honoru likwidację ostatniego z żołnierzy wyklętych. W ramach rozpracowania operacyjnego pod kryptonimem "Pożar" wprowadzono do środowiska związanego z Franczakiem kilkudziesięciu tajnych współpracowników, zastosowano najnowocześniejsze jak na owe czasy środki operacyjne, jak np. aparat podsłuchowo-nadawczy "Liliput".
Wreszcie rankiem 21 października 1963 r. lubelskie UB dostało wiadomość, na którą czekało 18 lat. Stanisław Mazur, tajny współpracownik o pseudonimie "Michał" przekazał numer rejestracyjny motocykla, na którym dzień wcześniej widział Franczaka, a także miejscowość i nazwisko gospodarza, u którego partyzant prawdopodobnie się ukrywał. Ustalenie personaliów i adresu właściciela motocykla nie zajęło lubelskiej bezpiece dużo czasu. Zgadzało się z adresem ustalonym przez kapusia. W stronę oddalonej o dwadzieścia kilka kilometrów od Lublina wsi Majdan Kozic Górnych natychmiast ruszyła grupa operacyjna ZOMO i SB. Dwóch tajniaków podprowadziło doborowy oddział 35 zomowców bezpośrednio pod zabudowania Wacława Becia, gdzie przebywał "Lalek". Partyzant wyszedł z okrążonego domostwa o godz. 15.45 i udając gospodarza, z grabiami na ramieniu usiłował przekroczyć linię okrążenia. Wezwany do zatrzymania się, błyskawicznie wyciągnął pistolet i ostrzeliwując się, wśród gradu kul rozpoczął ostatnią w życiu ucieczkę. Dziwnym zbiegiem okoliczności nie wybuchały rzucane przez niego granaty, jakby je ktoś wcześniej rozbroił. Umiejętnie wykorzystując zabudowany wiejski teren i luki w obławie, "Lalek" uciekał jeszcze ok. 300 metrów, zanim nie ścięła go seria z karabinu maszynowego. Według ubeckiego raportu, umierał ok. 2 minut.

Fenomen Józefa Franczaka
- Ukrywał się dosłownie pod bokiem całej wojewódzkiej i powiatowej struktury lubelskiej bezpieki dzięki pomocy ok. 200 wiejskich gospodarstw - powiedział w czasie uroczystości odsłonięcia pomnika ostatniego partyzanta RP doc. Zbigniew Boczkowski, prezes Środkowowschodniego Obszaru WiN. - Jeżeli to nie byłby człowiek szlachetny, jeżeli byłby "bandytą", tak jak oni nazywali nas wszystkich, to z pewnością nie utrzymałby się tak długo.
Wacław Szacoń podkreśla, że po dezercji Franczaka z armii Świerczewskiego i po powrocie w rodzinne strony współpracowali bardzo ściśle.
- Przeprowadziliśmy wiele wspólnych akcji, były pozakładane skrzynki kontaktowe, które pozostały do dzisiaj... - kombatant znacząco zawiesza głos. - Po moim aresztowaniu wszystkie pozostały nietknięte i on z nich korzystał - dodaje.
- Jakim był człowiekiem? - zastawia się Wacław Szacoń. - Zdecydowanym. To był zawodowy żołnierz, podoficer żandarmerii i do tego współpracownik "dwójki", tzn. drugiego oddziału czyli defensywy. Do wywiadu czy do żandarmerii nie brali pierwszego lepszego, tylko ludzi zdrowych i psychicznie mocnych. Był człowiekiem bardzo spokojnym, opanowanym. Do niczego nie podchodził żywiołowo, bez przygotowania.
- Więcej niż średniego wzrostu, mocno zbudowany, zdrowy jak koń - charakteryzuje "Lalusia" Jan Łuć ps. "Zenek", żołnierz z grupy "Żelaznego", "Wiktora", towarzysz broni Franczaka. - Gdy byliśmy w lesie, zjadał jedno jajko na dzień i to mu wystarczało.
Jan Łuć również podkreśla, że "Laluś" był znany z opanowania i zimnej krwi. Umiał wychodzić z trudnych sytuacji. Tak było, gdy kiedyś na grzybach w lesie spotkał dwóch ubeków. Poznał ich, a oni jego, lecz obie strony udały, że się nie znają. Z odbezpieczonym pistoletem nawet ich zagadnął, czy są grzyby...
"Zenek" wspomina, że innym razem "Laluś" był sklepie w Zasiece, gdy weszło pięciu ubeków. Bez zmrużenia oka zamówił postronki, zapłacił, zarzucił na ramię i przeszedł między nimi.
- Nawet gdyby ich było dziesięciu, on by się nie bał i nie zawahał - mówi z przekonaniem Łuć. - Był zawsze uzbrojony, typowo wojskowy człowiek. I wiedział, jak się ukrywać, aby nie narażać ludzi.
Jan Łuć chwilę zastanawia się przed odpowiedzią na pytanie, dlaczego "Lalkowi" tak długo udawało się ukrywać przed bezpieką. - On miał chody i zaufanie u ludzi. Nikt nie miał tak wielkiego szacunku i zaufania u ludzi jak "Laluś" - stwierdza.
Łuć po wyjściu z więzienia spotkał się z "Lalkiem" tylko raz. - To było przypadkowe spotkanie, chyba w 1962 r. w Mełgwi. Jechałem do Lublina, a on był na stacji. Nie wiedział, że wyszedłem z więzienia. Nie staliśmy długo, żeby ludzie nie widzieli. Obiecał, że na sto procent mnie odwiedzi. Ale nie przyjechał.
- Po moim wyjściu z więzienia z miejsca mnie odwiedził - mówi Wacław Szacoń, skazany w 1949 r. na czterokrotną karę śmierci, zamienioną przez Bieruta na dożywocie - w komunistycznych więzieniach spędził 8 lat. - I aż do jego śmierci kontaktowaliśmy się przeciętnie dwa razy do roku. Znał moją żonę i dzieci. Ostatni raz widziałem się z nim dwa miesiące przed jego śmiercią. Umówiliśmy się na Wszystkich Świętych. Ale wcześniej dostałem telefon, bo ja mieszkałem w Krakowie, że Józek nie żyje - po tych słowach kombatantowi załamuje się głos.
Niewygodny symbol
Ciało Józefa Franczaka "reso rt" zabrał do Lublina. "Laluś" został pochowany jak setki innych ofiar hitlerowskiego i komunistycznego terroru na cmentarzu przy ul. Unickiej. Zgodnie z ponurym ubeckim zwyczajem, w mogile spoczął nago i bez głowy.
Po dwudziestu latach siostrom Franczaka Czesławie i Celinie udaje się zdobyć pozwolenia na ekshumację zwłok brata. Grabarze odkopali i włożyli kości "Lalusia" w przywieziony przez siostry worek. Pamiętają, że nie było czaszki. Transport doczesnych szczątków "Lalusia" odbył się podmiejskim pekaesem na kolanach sióstr! Pochowały go na cmentarzu w Piaskach.
- Swojego ojca nie pamiętam, gdyż zginął, gdy miałem zaledwie 5 lat - mówił w czasie uroczystości odsłonięcia przy głównej ulicy Piask pomnika ostatniego partyzanta Rzeczypospolitej wzruszony Marek Franczak, który prawo do noszenia nazwiska ojca wywalczył dopiero w 1992 roku. Ukrywający się "Laluś" nie pokazywał się dziecku, aby nie narazić swojej narzeczonej Danuty Mazur i syna na ubeckie represje. - Pamiętam tylko ręce ojca wystające z kupki zboża w polu i oddalającą się później jego postać. Jako syn "bandyty" przeżyłem wiele upokorzeń i stresów. Gdy dorastałem, a moja matka i rodzina ojca opowiadali mi o ojcu pochowanym przez swoich oprawców w bezimiennej mogile bez głowy, nie potrafiłem tego zrozumieć. Ale teraz wiem, że to oprawcy mojego ojca legli w gruzach pohańbienia, a on wraca jako symbol umiłowania prawdy i wolności nawet za cenę życia.
Jednak nie wszystkim spodobał się powrót Józefa Franczaka, postrachu ubeków, aktywistów partyjnych, utrwalaczy władzy ludowej, na centralną ulicę Piask. Inicjatywa budowy pomnika podjęta rok temu przez lubelskich kombatantów WiN i AK napotkała na duży sprzeciw środowisk związanych z byłą komunistyczną władzą. Radni poprzedniej kadencji najpierw udzielili zgody na budowę pomnika, potem odwołali tę decyzję. Dopiero wybrana w jesiennych wyborach rada gminy ponownie uchwaliła decyzję o lokalizacji pomnika. Przeciwko temu głośno protestował też pewien człowiek podający się za syna zastrzelonego przez "Lalusia" ormowca, który groził samospaleniem w czasie uroczystości odsłonięcia monumentu. Okazało się, że zastrzelony ormowiec wcześniej otrzymał od podziemia niepodległościowego kilkakrotne ostrzeżenia, a protestujący mężczyzna okazał się byłym pracownikiem SB z ponad 20-letnim stażem. Przyznał później, że formułowane przez niego groźby to blef.
Jednak blefem nie był dokonany w nocy z 6 na 7 maja, a więc na kilka dni przed planowaną uroczystością odsłonięcia pomnika, napad rabunkowy na Danutę Mazur, obłożnie chorą 78-letnią członkinię Związku Żołnierzy Armii Krajowej, konspiracyjną narzeczoną Józefa Franczaka i matkę jego syna. "Nieznany" sprawca w kominiarce, po telefonicznym upewnieniu się, że staruszka jest sama, wyważył drzwi i odebrał kobiecie trzymane pod poduszką niewielkie oszczędności. Czy to przypadek, że w nad wyraz spokojnej okolicy dokonano - jak twierdzi policja - pierwszego od wielu lat napadu rabunkowego akurat na tę osobę? Policja prowadzi czynności mające na celu ustalenie sprawców napadu i na razie przyjmuje rabunkowy motyw przestępstwa.
Wydaje się, że organa ścigania będą miały więcej roboty, gdyż bezpośrednio po montażu pomnika w Piaskach, w nocy z 9 na 10 maja "nieznani" sprawcy dokonali włamania do kiosku znajdującego się po drugiej stronie ulicy, przy której stanął pomnik. Nazajutrz miasteczko obiegła wieść, że miejscowa policja będzie teraz pilnować tylko pomnika, a zapomni o reszcie miasta.
- Cóż, środowiska postubeckie w naszych okolicach są jeszcze dość silne, dlatego trudno oczekiwać, że na tym się skończy - mówi z zatroskaniem jeden z kombatantów.
- Zgromadziliśmy się tutaj i chcemy złożyć hołd ostatniemu partyzantowi Rzeczypospolitej, a w jego osobie również wszystkim żołnierzom konspiracji, którzy walczyli o niepodległą i suwerenną Ojczyznę. Chcemy im dzisiaj powiedzieć, że ich przelana krew nie poszła na marne - mówił pod pomnikiem prezes Boczkowski. - Słowa te kieruję do tak licznie przybyłej młodzieży. Wy jesteście naszą nadzieją.
Tekst i zdjęcia Adam Kruczek
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 21:24, 19 Maj 2007    Temat postu:

Publiczne pieniądze w prywatnej fundacji!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Dr Olgierd Baehr, prawnik, były sędzia Trybunału Stanu:
Aleksandrem Kwaśniewskim powinna niezwłocznie zająć się prokuratura.
Poseł Julia Pitera: Zapewnienia i tłumaczenia Kwaśniewskiego to obłuda!
Siedem dni przed końcem kadencji prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego kierowana przez niego Fundacja "Amicus Europae" otrzymała dotację 25 tysięcy złotych od Narodowego Banku Polskiego, którego prezesem był wówczas Leszek Balcerowicz. Jeszcze w czwartek Ireneusz Bil, dyrektor fundacji, zapewniał, że fundacja Kwaśniewskiego nigdy nie otrzymywała dotacji z publicznych pieniędzy. Zdaniem ekspertów, sprawa może mieć charakter korupcjogenny i powinna być niezwłocznie wyjaśniona przez prokuraturę. Julia Pitera, poseł PO znana z walki z korupcją, ocenia tłumaczenia Aleksandra Kwaśniewskiego jako przykład obłudy.

- Wychodzi teraz cały szereg spraw związanych z postacią Aleksandra Kwaśniewskiego, spraw, o których w czasie sprawowania przez niego władzy mówiono w kuluarach, a które budziły bardzo wiele podejrzeń co do sprzecznych z prawem działań Kwaśniewskiego - mówi dr Olgierd Baehr, prawnik i były sędzia Trybunału Stanu. Sprawa dotowania przez Narodowy Bank Polski za czasów Leszka Balcerowicza publicznymi pieniędzmi fundacji Aleksandra Kwaśniewskiego to kolejna - po sprawie mienia Komitetu ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej, prywatyzacji hoteli "Juventuru" oraz finansowania fundacji Kwaśniewskiego przez ukraińskiego oligarchę Wiktora Pinczuka - budząca wiele wątpliwości kwestia pozyskiwania pieniędzy przez Kwaśniewskiego i jego współpracowników. Kwota przekazana przez NBP nie była mała. Na tydzień przed końcem prezydentury Kwaśniewskiego jego fundacja otrzymała dotację w wysokości 25 tysięcy złotych od Narodowego Banku Polskiego. Dotację z publicznych pieniędzy (sic!). - Te sprawy wskazują na mocno korupcjogenny charakter działań podejmowanych przez pana Kwaśniewskiego. Pozyskiwanie publicznych pieniędzy dla prywatnej fundacji w okresie pełnienia przez niego prezydentury budzi podejrzenia co do wykorzystywania funkcji publicznych w celu uzyskania korzyści majątkowych. Kwaśniewskim powinna niezwłocznie zająć się prokuratura - uważa dr Olgierd Baehr.

Transakcja z łapówką w tle
W ubiegłym tygodniu na łamach "Naszego Dziennika" ujawniliśmy informacje przekazane nam przez poszukiwanego listem gończym przedsiębiorcy Wiesława Michalskiego, w rzeczywistości czołowej postaci świata przestępczego lat 90., który opowiedział nam o kuluarach nabycia przez niego w 1992 roku luksusowego kompleksu hotelowego Dwór Wazów będącego wówczas własnością "Juventuru" kierowanego przez Marka Ungiera. Zdaniem Michalskiego, za sprzedaż hoteli poniżej ich wartości wręczył Ungierowi pół miliona dolarów łapówki, a cała transakcja byłaby niemożliwa bez wiedzy Aleksandra Kwaśniewskiego. Prokuratura Apelacyjna w Lublinie prowadzi śledztwo w sprawie podejrzenia wyprowadzania pieniędzy z Komitetu ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej w czasach, gdy kierował nią właśnie Kwaśniewski.

Prawda według Bila
25 tysięcy złotych dotacji, jakie fundacja Aleksandra Kwaśniewskiego otrzymała z NBP, wpłynęło na jej konto na początku grudnia 2005 roku. Oficjalnie miały pomóc w sfinansowaniu debaty o transformacji ekonomicznej. W 2006 roku fundacja zwróciła bankowi 10 tys. niewykorzystanych środków, co ujęto w opublikowanym sprawozdaniu. - Przekazywanie środków NBP na rzecz fundacji byłych czy obecnych polityków jest niewłaściwe - podkreśla Sławomir Skrzypek, obecny prezes NBP.
Tymczasem w czwartek Ireneusz Bil, dyrektor fundacji Kwaśniewskiego, zapewniał, że "Amicus Europae" nie otrzymywała nigdy państwowych pieniędzy. Natomiast zapis "zwrot dotacji NBP 10 tys. zł" Bil tłumaczył jako wpłatę byłego prezesa fundacji Marka Słuckiego, który miał mieć konto w NBP. Te zapewnienia okazały się jednak niezgodne z prawdą. Słucki nie mógł mieć takiego konta, co oznacza, że 25 tys. zł przekazał Narodowy Bank Polski.

Absurdalne wykręty
- Pan Bil skłamał dwa razy. Pierwszy raz, kiedy zapewniał, że fundacja ukraińskiego oligarchy Wiktora Pinczuka finansuje również fundacje Clintona i Sorosa, a drugi raz, kiedy zapewniał, że nie otrzymuje ona publicznych pieniędzy. Te kłamstwa budzą nieprzyjemne odczucia i podejrzenia - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Julia Pitera.
Tymczasem sam Aleksander Kwaśniewski powiedział w wywiadzie dla radia TOK FM, że nie przejmuje się wypowiedziami polskich polityków, a pieniądze od rozmaitych fundacji będzie pozyskiwał nadal. - Informuję, że moja fundacja podpisuje w tej chwili porozumienia z partnerami, np. ze środowisk żydowskich, bo pracujemy na rzecz pojednania polsko-żydowskiego; amerykańskimi, ponieważ jesteśmy zainteresowani rozwojem współpracy euroatlantyckiej - mówił Kwaśniewski.
Były prezydent powiedział również, że nie zbiera datków w otwartej formie, bo boi się prowokacji. - Jeżeli będziemy mieli otwarte konto, to wpłaci nam ktoś pieniądze i w gazecie przeczytamy, że wpłacił "Masa", "Kiełbasa" albo jeszcze ktoś inny i będziemy się tłumaczyć z czegoś, na co nie mamy wpływu (...) - mówił Kwaśniewski.
- To przykład obłudy pana prezydenta Kwaśniewskiego - stwierdza Pitera i tłumaczy: - Nie można przyjąć znacznych kwot pieniędzy bez podpisania stosownej umowy. Jeżeli by więc takie pieniądze zostały wpłacone na konto fundacji Kwaśniewskiego bez podpisania stosownych umów, wówczas Kwaśniewski powinien zawiadomić organa ścigania. Nie ma więc obawy prowokacji ze strony jakiegoś "Masy". Absurdalne są wykręty prezydenta Kwaśniewskiego.
Wojciech Wybranowski
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Nie 21:53, 20 Maj 2007    Temat postu:

Szczygło: sędziowie TK to poplecznicy komunizmu
- Niektórzy członkowie Trybunału Konstytucyjnego to poplecznicy komunizmu – mówi w wywiadzie dla "Wprost" Aleksander Szczygło, minister obrony narodowej.
Zdaniem szefa MON, Trybunał jest w Polsce częścią tzw. towarzystwa. - Przynajmniej niektórzy sędziowie. Ci, którzy pouczają innych jak żyć, a sami sądzą, że ich te miary nie dotyczą. Uchodzą za autorytety, a nie powinni nimi być. Na przykład prezes Jerzy Stępień – tłumaczy minister obrony.

Aleksander Szczygło twierdzi, że w Polsce podejmowane są próby "kontrrewolucji". - Stoją za tym ludzie, którym się dobrze żyło w III RP. Ci, którzy potrafili pływać w najbardziej mętnej wodzie – mówi szef MON. O kogo chodzi? – To Aleksander Kwaśniewski i jego totumfaccy – wyjaśnia Szczygło. Jego zdaniem Kwaśniewski jest groźny dla Polski. - Nie byłby, gdyby ograniczał się do wizytówki "były prezydent RP". Ale on chce być aktorem na scenie politycznej i chce powrotu układów sprzed afery Rywina – mówi szef resortu obrony. Dodaje jednak, że w pewnym sensie szanuje Kwaśniewskiego. - Mimo wszystko to jest taki swojski cwaniak. Z podkreśleniem na słowo cwaniak – ocenia byłego prezydenta Szczygło.
onet.pl
-)))))))))))))))))))
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Nie 22:10, 20 Maj 2007    Temat postu:

Zawisza poległ. Kto go zastąpi?

Nowy szef komisji bankowej zamierza zmienić styl jej pracy. - Chciałbym, żeby było mniej politycznych błysków. Mogliśmy zrobić medialny show z przesłuchania Józefa Oleksego: przynieść sprzęt do odtwarzania dźwięku, puścić płytę z rozmowy z Gudzowatym, pytać, czy rozpoznaje swój głos. Ten pomysł podsunął mi ktoś dopiero po przesłuchaniu, ale nawet gdybym wpadł na to wcześniej, i tak bym z tego nie skorzystał - zapewnia.

Według Hofmana komisja już dziś powinna myśleć o kształcie przyszłego raportu, a nie tylko skupiać się na swojej oglądalności. Najważniejszym celem ma być pokazanie prawdy o prywatyzacji sektora bankowego w Polsce.

A jaka jest prawda?

- Jakby złożyć dwa ostatnie przesłuchania Józefa Oleksego i Bogdana Pęka, to wyłania się taki obraz, że na początku nie było strategii prywatyzacji tego sektora. Każda prywatyzacja odbywała się na innych zasadach, przy udziale lobbingu zewnętrznego, tak że każdy szarpał w swoją stronę. Banki były sprzedane za szybko, za zbyt małą kwotę, taką, którą wypracowują dziś w ciągu dwóch, trzech lat. Urzędnicy, którzy przygotowywali i przeprowadzali prywatyzacje, odnosili z tego tytułu profity.

Kto skorzystał?

- Na razie możemy mówić o Banku Śląskim, bo tę sprawę badamy. Jeśli management banku, urzędnicy z Ministerstwa Finansów, ministrowie i wiceministrowie odnosili korzyści, to jest to patologia - mówi Hofman. - Gdyby dziś minister skarbu Wojciech Jasiński sprzedał jakąś spółkę, zaniżył jej kurs tak, żeby na giełdzie uzyskać 13-krotną przebitkę, to pojawiłby się pewnie pomysł rozstrzelania Jasińskiego. Dziś nikomu nie mieści się to w głowie, a gdy prywatyzowano Bank Śląski, tak było - mówi.

Źródło: Gazeta Wyborcza
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Wto 6:39, 22 Maj 2007    Temat postu:

Są zarzuty w "pierwszej aferze IV RP"
"Trybuna": Są wreszcie zarzuty w pierwszej aferze IV RP, czyli w sprawie budowy oczyszczalni ścieków pod Białymstokiem, w którą zamieszani są działacze Prawa i Sprawiedliwości. Jak zauważa gazeta, z postawieniem tych zarzutów śledczy czekali pół roku.
Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie zarzuciła Markowi K. i Krzysztofowi S., że nie dopełnili obowiązków, przez co narazili miasto na straty wielkich rozmiarów - pisze dziennik. Pierwszy z nich to były wiceprezydent Białegostoku i kandydat PiS na prezydenta tego miasta w 2006 roku - ostatecznie zdobył mandat w radzie miejskiej. Drugi to były członek zarządu miasta i również kandydat na prezydenta z zaprzyjaźnionego z PiS Chrześcijańskiego Ruchu Samorządowego - podaje "Trybuna".

Rzeszowscy śledczy postawili te same zarzuty, które pół roku wcześniej mieli postawić prokuratorzy z Białegostoku - czytamy w artykule. "Trybuna" uważa, że zwłoka w tej sprawie wynikła z kwestii czysto politycznych, gdyż w przypadku postawienia im zarzutów obaj kandydaci mieliby małe szanse w wyborach. Jednak jak zauważa gazeta - na niewiele te zabiegi się zdały, bo Marek K. i Krzysztof S. przegrali z Tadeuszem Truskolaskim z PO, choć - zaznacza "Trybuna" - Marek K. "załapał się" na stanowisko radnego.

BRAWO PiS ???
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Wto 9:15, 22 Maj 2007    Temat postu:

ALEZ AFERA !!! ZULU !! NO W KONCU DOCZEKALES SIE ! SPOKO ! WINNI ZOSTANA UKARANI ! NA PEWNO NIE BEDZIE JAK W SPRAWIE PANA SOBOTKI , MAZURA , ITD !
TUTAJ MASZ KILKA WPISOW NA TEN TEMAT :

"(...)PARTII Z A P R Z Y J A Ź N I O N E J Z PIS..." !??
Czy to jakieś żarty? Wiem że wielu chciałoby znaleźć "coś" na PiS bo partia rośnie w siłę - ale bez przesady...

~greg, 22.05.2007 08:49
-----------------------------
Ja też czegoś tu nie rozumiem. A 50tys.zł to niby te ogromne straty dla miasta czy co? Przecież to śmieszne!

~Hubert, 22.05.2007 08:54
-----------------------------]
"Trybuna" była tuba propagandowa Komitetu Centralnego PZPR.
Doprowadzili Polskę do kartek na żywność,strzelania władzy do polskich robotników na ulicach polskich miast,osiągnięć technologicznych których symbolem był trabant limuzyna chluba komunistycznego bloku wschodniego.Teraz "robią za demokratów" chcąc doprowadzić do destabilizacji naszego kraju i powtórnego dopuszczenia komuchów do władzy.Sprawa oczyszczalni dotyczy oskarżenia o niegospodarność a nie o korupcję i grabież jak było z większością afer w okresie mrocznych,ponurych rządów Leszka M.

IM44, 22.05.2007 08:47
-------------------------------
Trybuna to zgnilizna czytana tylko przez czerwonych i dla nich pisana.
PISu jeszcze nie było jak zaczeła się ta niby afera.A największa afera to dopuszczenie do rządów III RP czerwonej szarańczy i ich SBckich kolesi za co odpowiedzialni są panowie z Unii Demokratycznej i Wałąsa.

~MŁODA POLSKA, 22.05.2007 07:11
------------------------------
ALE AFERA !!!
Trybuna - śmiech na sali. Najlepszy jest ten koleś z partii "zaprzyjaźnionej" z PiS.

~nick, 22.05.2007 08:26
------------------------------
Afera. He he. Oczyszczalnia ścieków , he he. Ale jaja...
dajcie spokój. bez jaj. Takie numery to w Polsce są od 50 lat, nic dziwnego. ORLENOWSKA to afera, kradną nam pieniądze, musimy drożej płacić za benzynke.

[link widoczny dla zalogowanych], 22.05.2007 08:20
--------------------------------
Eee! przy dokonaniach sld to pikuś
Jakaś czarna owca wszędzie się znajdzie. Zresztą zostaną ukarani. A pamiętacie jak komuchy broniły np. Sekuły? Do upadłego. Ile to lat minęło zanim stracił immunitet.

~Tom, 22.05.2007 08:20
--------------------------------
Biedaczki pismaczki z Trybuny.Oni nawet puszczenie bąka uważają za aferę IV RP
a le cóż jak posucha to i żaba za rybę robić może.

~kazek, 22.05.2007 07:44

-))))))))))) JAK OSZUKALI TO WINNYCH POD SAD , WYWALIC Z PIS I DO WIEZIENIA !!
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Wto 9:17, 22 Maj 2007    Temat postu:

"Trzeba było mocno tupnąć"!!

Zachowanie Unii Europejskiej wokół kwestii rosyjskiego embarga na polskie produkty przeczy tezie, jakoby polska polityka zagraniczna była ruiną - uważa premier Jarosław Kaczyński.
- Jeżeli gdzieś jest mówiona, i to z wielką szkodą dla Polski nieprawda, to właśnie w tej dziedzinie - powiedział premier w radiowej "Jedynce".

Szef rządu podkreślił, że w sprawie rosyjskiego embarga Polska zajęła twarde stanowisko - wbrew wszystkim radom płynącym zza granicy, ale i również z kraju, z aparatu państwowego. - Trzeba było bardzo mocno tupnąć, żeby to się zmieniło. Okazało się, ze tak było trzeba - powiedział Jarosław Kaczyński. Dodał, że w stosunkach Unii z Rosją zaczynają się liczyć fakty. Jego zdaniem, to efekt wymiany europejskich przywódców, przede wszystkim - jak zaznaczył Jarosław Kaczyński - chodzi o odejście Jacquesa Chiraca.

Premier Jarosław Kaczyński nie chciał jednak komentować informacji, że prezydent Rosji nakazał ministrowi rolnictwa ożywienie negocjacji z Komisją Europejską w sprawie dostaw produkcji rolnej, w tym polskiego mięsa. Zdaniem premiera sprawa jest skomplikowana i wyciąganie jakichkolwiek wniosków z tego posunięcia Rosji byłoby przedwczesne.

O możliwym kompromisie w sprawie polskiego mięsa piszą dzisiejsze "Wriemia Nowostiej". Rosyjski dziennik opisuje i komentuje na pierwszej stronie zalecenia Władimira Putina o intensyfikacji prac nad rozwiązaniem konfliktu mięsnego z Polską.
ONET.PL
BRAWO KACZORY !!!
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Wto 9:21, 22 Maj 2007    Temat postu:

Prokuratura wchodzi do fundacji Kwaśniewskiego
Sprawdzają finanse "Amicus Europae"!!!


Kontrowersyjna sprawa finansowania fundacji "Amicus Europae" należącej do Aleksandra Kwaśniewskiego będzie zbadana przez prokuraturę - zapowiedział wczoraj minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Podjęcia takich kroków domagali się politycy i eksperci, m.in. były sędzia Trybunału Stanu dr Olgierd Baehr. Prokuratura będzie prawdopodobnie chciała wyjaśnić kwestię przelania na kontro fundacji Kwaśniewskiego 25 tysięcy złotych przez NBP, zajmie się także sprawdzeniem legalności pochodzenia prawie 180 tysięcy złotych, jakie wpłynęły na konto fundacji w czasie, gdy Kwaśniewski był prezydentem.

- Prokuratura rozpocznie postępowanie sprawdzające w sprawie finansowania fundacji Aleksandra Kwaśniewskiego - zapowiedział wczoraj w Krakowie minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Chodzi o założoną przez byłego prezydenta fundację "Amicus Europae" mieszczącą się w Warszawie. W ubiegłym tygodniu media ujawniły szereg bulwersujących informacji związanych z finansowaniem i źródłem pochodzenia funduszy wpłacanych na konto fundacji Kwaśniewskiego.
Ujawniono wówczas, że ukraiński oligarcha Wiktor Pinczuk, potentat gazowy i naftowy oraz zięć byłego prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy, był w zeszłym roku jedynym poważnym donatorem "Amicus Europae". Fundacja dostała od niego 892 822 złote. Pozostałe kwoty pochodzące od innych donatorów nie przekroczyły 5 tysięcy złotych. To zbulwersowało polityków tak koalicji, jak i opozycji. Poseł Jan Rokita przypomniał, że finansowanie działalności politycznej w Polsce z pieniędzy pochodzących z zagranicy jest nielegalne i w rozumieniu polskiego prawa stanowi przestępstwo. Z kolei sekretarz generalny PiS Joachim Brudziński uważa, że Kwaśniewski wykorzystał te pieniądze dla celów politycznych, co - zdaniem polityka PiS - stanowi zagrożenie dla polskiej racji stanu. - Po niedzielnych wypowiedziach m.in. Jana Rokity postanowiłem, że prokuratura rozpocznie postępowanie sprawdzające w sprawie fundacji Aleksandra Kwaśniewskiego - powiedział wczoraj minister Zbigniew Ziobro.
- Wszczęto postępowanie sprawdzające, które ma na celu ustalenie, czy mogło dojść do popełnienia przestępstwa. Teraz nie jest to nawet podejrzenie - wyjaśnił Jerzy Engelking, zastępca prokuratora generalnego.
Prokurator Engelking zapewnił, że decyzja o wszczęciu postępowania sprawdzającego ma charakter wyłącznie prawny, nie zaś - polityczny. - Bardzo często politycy - bez względu na to, z której strony się wywodzą - podnoszą taki argument. Proszę uwierzyć, że ta sprawa nie ma żadnego charakteru politycznego - mówił Engelking.
Zastępca prokuratora generalnego indagowany, jak rozumieć sytuację, że decyzja o wszczęciu postępowania sprawdzającego ma charakter czysto prawny, a podjęto ją po wypowiedziach polityków, odparł, iż decyzja ma charakter prawny, "bo podjął ją prokurator generalny, a nie premier".
Zastrzeżeń co do finansowania fundacji Kwaśniewskiego jest więcej. Oliwy do ognia dolała informacja o dofinansowaniu fundacji publicznymi pieniędzmi przez Narodowy Bank Polski w czasach, gdy tą instytucją kierował Leszek Balcerowicz. Zapis o darowiźnie NBP w wysokości 25 tys. zł znalazł się w sprawozdaniu finansowym fundacji. Wniosek w tej sprawie, dotyczący kwoty 25 tys. zł, został zarejestrowany w NBP 1 grudnia 2005 roku. Komisja ds. promocji i edukacji, opiniująca wnioski skierowane do NBP, wyraziła pozytywną opinię 9 grudnia 2005 roku, a upoważniony członek zarządu NBP podjął decyzję 15 grudnia 2005 roku. 25 kwietnia 2006 roku fundacja zwróciła na konto NBP 10 tys. złotych. Tymczasem dzień przed ujawnieniem przez media tych informacji dyrektor fundacji Ireneusz Bil zapewniał dziennikarzy, że "Amicus Europae" nigdy nie przyjmowała pieniędzy pochodzących ze środków publicznych. - Kwaśniewskim powinna zająć się niezwłocznie prokuratura - mówił na łamach "Naszego Dziennika" dr Olgierd Baehr, prawnik, były sędzia Trybunału Stanu.
Jak wynika z naszych ustaleń, prokuratura postara się jeszcze zbadać legalność pochodzenia kwoty 176 tys. zł, jakie wpłynęły na konto fundacji w okresie, gdy Kwaśniewski pełnił funkcję prezydenta. W 2005 roku jego fundacja otrzymała, obok 25 tys.dotacji celowej NBP, 96 tys. zł wpłaty od osób fizycznych oraz 54 tys. zł od osób prawnych. Zdaniem Ireneusza Bila, te pieniądze pochodzą od osób prywatnych, a wpłacane przez nie kwoty nie przekraczały 15 tysięcy złotych. Oznaczałoby to, że nie ma obowiązku wykazywania źródeł ich pochodzenia. Jednak biorąc pod uwagę wcześniejsze nieprawdziwe zapewnienia Bila dotyczące niepozyskiwania przez fundację publicznych pieniędzy, sprawa może budzić wątpliwości.
Wojciech Wybranowski
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Wto 9:24, 22 Maj 2007    Temat postu:

Twarze zła!!!!!!!!!!!!!

"Nazwiska Stanisława Radkiewicza - pierwszego wieloletniego szefa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, czy ostatniego szefa Służby Bezpieczeństwa - Czesława Kiszczaka, są dość powszechnie znane. Kim jednak byli ci, którzy kierowali policją polityczną w Nowym Sączu?" - zadają pytanie autorzy katalogu towarzyszącego wystawie "Twarze sądeckiej bezpieki". Dając odpowiedź, wyjaśniają zarazem cel ekspozycji: "zdjęcie zasłony skrywającej dotąd lokalnych funkcjonariuszy UB - SB".

Początki komunistycznej policji politycznej w powiecie nowosądeckim sięgają roku 1945, była ona tworzona w Nowym Sączu po zajęciu go przez Armię Czerwoną. Na wystawie liczącej ponad 30 plansz pokazano strukturę sądeckiej bezpieki. Umieszczono na niej zdjęcia oraz dokumenty świadczące o przebiegu służby szefów UB - SB w latach 1945-1975, a także kadry kierowniczej SB w latach 1975-1990.
Stanisław Karkut, Tadeusz Trybus, Władysław Kubka (później Kubicki), Stanisław Wałach, Stanisław Kroch, Franciszek Kowalski, Zygmunt Gliński, Mieczysław Bociek, Stanisław Topór, Piotr Walczyk - to właśnie oni w latach 1945-1956 kierowali kolejno Powiatowym Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Sączu. W latach następnych, do 1975 r., nowosądeckiej bezpiece szefowali: Piotr Walczyk, Edward Żyła, Józef Kordyl, Józef Schiller. Od 1975 r. do 1990 r. naczelne stanowiska kierownicze Służby Bezpieczeństwa w województwie nowosądeckim zajmowali: Józef Schiller, Bogdan Kasprzyk, Leszek Wojtarowicz. To właśnie ich twarze zaprezentowano na wystawie w Muzeum Okręgowym w Nowym Sączu. Przedstawiono także odpowiedzialnych za piony operacyjne i pomocnicze. W sumie znalazły się tutaj informacje o ponad stu funkcjonariuszach sądeckiej bezpieki. To oni stali za zakresem stosowanych represji, za działaniami wcielającej je w życie komunistycznej policji politycznej. Realizowali wytyczne partii komunistycznej, ciesząc się jej pełnym zaufaniem.
Zmieniały się struktury bezpieki, jednak przez cały czas jej głównym zadaniem była "ochrona władzy partii komunistycznej". Inwigilowano i rozpracowywano, stosując różne techniki operacyjne, eliminując zwłaszcza działaczy niepodległościowych i liderów opozycji.
- Są tutaj osoby mi znane. Nie wiedziałem o ich przeszłości, wielu z nich znałem z ulicy. Na szczęście nie byłem prześladowany, mimo że działałem w "Solidarności". Uważam, że jest to bardzo ważna wystawa. Z jednej strony, człowieka ogrania złość, kiedy wspomina tamte dawne czasy, a z drugiej strony, jest satysfakcja, że można teraz, chociaż nie bezpośrednio, spojrzeć im w oczy - mówi Marian Fryc.

By nie zapomnieć
Ci, którzy przyszli na otwarcie ekspozycji, zgodnie podkreślali, że potrzeba takich wystaw, aby nie zapomnieć historii Polski.
- Patrzymy w oczy złu, patrzymy na twarze ludzi, którzy od stycznia 1945 r. do maja 1990 r. kierowali Urzędem Bezpieczeństwa i Służbą Bezpieczeństwa, aparatem represji komunistycznego reżimu, kierowali zbrojnym ramieniem komunistycznej partii. To oni odpowiadają za to, że w Polsce udało się zainstalować totalitarny system, to oni odpowiadają za zniszczenie opozycji politycznej w latach 1945-1947, a także za zdławienie antykomunistycznego oporu w latach następnych. Oni odpowiadają za systematyczne niszczenie Kościoła katolickiego.
Oni odpowiadają wreszcie za niszczenie opozycji, która w latach 60., 70. i 80. walczyła o odzyskanie niepodległości Polski. Oni kierowali tym aparatem tu, w Nowym Sączu - podkreślał prof. Ryszard Terlecki, szef Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie. Zaznaczył, że te twarze są pokazywane nie z pragnienia odwetu, ale dlatego że musimy pamiętać, iż "karty naszej historii nie tylko zawierają bohaterskie i piękne czyny, zawierają też tę cząstkę zdrady, działalności przeciwko Polsce, działalności przeciwko naszej Ojczyźnie". Tego typu wystawy są głosem w walce o ujawnienie funkcjonariuszy UB i SB, a także tych, którzy z nimi współpracowali, aby twarze zła pokazać publicznie. Profesor Terlecki zauważył, że te prezentacje są kierowane przede wszystkim do tych, którzy pamiętają tamte czasy, odnajdują na nich twarze swoich prześladowców. Podkreślił także, iż wystawy z cyklu "Twarze bezpieki" są ukłonem w stronę tych, którzy walczyli o niepodległą Polskę, walczyli przeciwko złu.

Za miskę soczewicy
- W 1984 r. zostałem aresztowany za działalność związkową. Siedziałem w więzieniu na Montelupich pół roku, do amnestii. Najgorsze jest to, że w tamtych czasach w zakładach pracy było dużo kolegów, którzy na nas kapowali, teraz to wychodzi. To jest przykre, bo za miskę soczewicy sprzedawali kolegów - z goryczą wyznaje Konstanty Konar, były wiceprzewodniczący komisji zakładowej NSZZ "Solidarność" ZNTK Nowy Sącz. - Wiele osób tu rozpoznaję. Potrzeba takich wystaw, aby starzy sobie przypominali, ale także, by odkręcić to, co przez 45 lat fałszowano, by pokazać prawdziwą historię - dodaje.
Wernisaż wystawy zgromadził interesujących się historią Polski, ale przede wszystkim tych, którzy osobiście doświadczyli działań bezpieki. Przyszli, by teraz spojrzeć w oczy swoim oprawcom. Niektórzy z nich żyją do dziś.
Wśród zgromadzonych na wystawie dokumentów są także i te świadczące o bezgranicznym oddaniu szefów bezpieki budowie komunistycznego reżimu. Jest protokół ślubowania składanego przez funkcjonariuszy UB w latach 40. Oto jego fragment: "Ślubuję obowiązki urzędu mego spełniać gorliwie i sumiennie, polecenia mych przełożonych wykonywać dokładnie, tajemnicy urzędowej przestrzegać, a w postępowaniu swoim kierować się zasadami honoru, uczciwości i równości społecznej".
- Zacząłem działać w "Solidarności" na terenie Krynicy i efekt był taki, że od razu znalazłem się na tzw. indeksie. Od 1976 r. telefony, korespondencję, wszystko blokowali nie tylko do mnie, ale także do rodziny. Jak patrzę dzisiaj na dokumenty, materiały, które otrzymałem z IPN, to się nie chce wierzyć, oni mnie osaczyli. Samych tajnych współpracowników i informatorów wokół siebie miałem 37, a ubeków od chorążych do pułkowników - 43, to cała litania nazwisk. Ukrywałem się przez trzynaście miesięcy - mówi Władysław Ryba, jeden z pierwszych krynickich działaczy "Solidarności".
Wystawę przygotował Instytut Pamięci Narodowej w Krakowie. Jej współorganizatorami są: Muzeum Okręgowe w Nowym Sączu oraz Katolickie Stowarzyszenie "Civitas Christiana" Oddział w Nowym Sączu. Po oficjalnym otwarciu złożono kwiaty pod tablicą upamiętniającą ks. Władysława Gurgacza, skazanego na karę śmierci przez komunistyczny wymiar sprawiedliwości. Ekspozycja prezentowana będzie do 24 czerwca w Domu Gotyckim - Oddział Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu - przy ul. Lwowskiej 3.
Małgorzata Bochenek
Zdięcia Łukasz Korzeniowski
[link widoczny dla zalogowanych]

DLA CIEBIE ZULU Z MIESCINY I TEGO WOJSKOWEGO HIPOKRYTY TO PEWNIE LUDZIE HONORU , ASY DONIOSLEGO ETAPU W DZIEJACH POLSKI , CZYLI PRL JAK JEDEN Z WAS NAPISAL A DRUGI UWAZA !!
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 14:51, 23 Maj 2007    Temat postu:

Naimski: Polska otrzyma skandynawski gaz!!!

Jestem pewien, że powstanie gazociąg ze Skandynawii do Polski, leży to w interesie wszystkich partnerów - powiedział w Sztokholmie wiceminister gospodarki Piotr Naimski. Jego słowa przytacza w środowym wydaniu dziennik stołeczny "Dagens Nyheter".
Naimski uczestniczy w spotkaniu ministrów handlu i gospodarki Rady Państw Morza Bałtyckiego, której przewodniczy obecnie Szwecja.

Jednym z priorytetów szwedzkich w polityce regionalnej są zagadnienia związane z energetyką, stanowiące też wspólny i bardzo ważny problem dla wszystkich państw leżących wokół Bałtyku. Wiąże się z nim m.in. kontrowersyjna budowa podmorskiego Gazociągu Północnego, łączącego Rosję z Niemcami.

Polska nie traktuje tego przedsięwzięcia jako wyłącznie inwestycji ekonomicznej. Widzi w nim też poważny instrument nacisków politycznych - przypomniał wiceminister.

Powstanie gazociągu, według Naimskiego, stwarza niebezpieczeństwo dzielenia przez Rosję państw europejskich na te, które otrzymują od niej gaz, oraz na te, które są jego dostaw pozbawiane i cierpią na niedostatek energetyczny.

Naimski powiedział, że Polska zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie powstrzymać budowy Gazociągu Północnego. Możliwe jest najwyżej doprowadzenie do pewnych zmian w jego przebiegu.

Chcemy w związku z tym znaleźć pozytywne wyjście z sytuacji. Najlepszym jest pogłębienie współpracy energetycznej w ramach Unii Europejskiej - podkreślił wiceminister gospodarki.

Przypomniał, że w tej sytuacji dla Polski najważniejsza staje się realizacja projektu "przesyłania gazu z Norwegii do Polski, w który to projekt są też włączone szwedzkie firmy".

Jak pisze sztokholmska gazeta, Naimski odmówił podania szczegółów związanych z tym tematem.
onet.pl
BRAWO KACZYNSCY !!

CIEKAWE CZY SLD ZASKARZY DYWERSYFIKACJE DOSTAW SUROWCOW ENERGETYCZNYCH DO POLSKI DO TRYBUNALU KONSTYTUCYJNEGO ! ?? -))) ZULU Z MIESCINY ! JAK MYSLISZ ??? CO ZROBIA TWOI IDOLE Z SLD ??
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 22:48, 23 Maj 2007    Temat postu:

A propo gazociągu -dalej nie rozumiam dla czego nie jest brany pod uwagę projekt Gudzowatego-dla czego wchodzimy w tak olbrzymia inwestycję-projekt Gudzowatego zapewnia to samo tylko taniej ułamek procentu budowy rurociągu norweskiego.

UWażam że budowa takiego rurociągu jak proponuje minister to głupota i marnowanie srodków-mam nadzieje że nie dojdzie do skutku.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 23:49, 23 Maj 2007    Temat postu:

Atak nie był przypadkowy


Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro uważa publikację tygodnika "Newsweek" na temat profesora Władysława Mąciora, wiceprzewodniczącego Komisji Kodyfikacyjnej ds. Prawa Karnego przy ministrze sprawiedliwości, za kłamliwy i oszczerczy atak na jego osobę. Jak ustalił "Nasz Dziennik", wszystko wskazuje na to, że niepoparte żadnymi dowodami zarzuty prof. Andrzeja Zolla i Zbigniewa Ćwiąkalskiego to nie przypadek. Obu prawnikom zależy na obniżeniu autorytetu ministra sprawiedliwości i jego współpracowników. Ćwiąkalski reprezentuje Henryka Stokłosę w postępowaniu w sprawie "listu żelaznego", Zoll zaś niebawem zostanie pozwany do sądu przez posła Arkadiusza Mularczyka.

Poniedziałkowy "Newsweek" doniósł, że profesor Władysław Mącior, wiceprzewodniczący Komisji Kodyfikacyjnej ds. Prawa Karnego przy ministrze sprawiedliwości, na początku lat 80. przekazywał SB cenne informacje. Swoje "rewelacje" tygodnik poparł jedynie zapewnieniami prof. Andrzeja Zolla i prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Ten ostatni zapewniał, że wiedział o spotkaniach Mąciora z funkcjonariuszem SB, ale nie wie, czego dotyczyły. Zarówno Zoll, jak i Ćwiąkalski zarzucili jednak współpracownikowi ministra Zbigniewa Ziobry współpracę z SB, mimo że w archiwach IPN nie znaleziono żadnego dowodu potwierdzającego taką tezę.
W specjalnym oświadczeniu minister Ziobro napisał, że prof. Mącior nie występuje w aktach IPN ani jako tajny współpracownik, ani nawet kontakt operacyjny, a z dokumentów wynika, że SB nie odważyła się podjąć próby jego werbunku. Ziobro napisał też, że Mącior wielokrotnie obnażał niekompetencję i braki wiedzy Zolla i Ćwiąkalskiego, stąd "rosła w nich niechęć, a nawet nienawiść do profesora Mąciora".
Jak ustalił "Nasz Dziennik", zarzuty pod adresem prof. Mąciora mogą mieć jednak inne podłoże. Zarówno Zollowi, jak i Ćwiąkalskiemu może zależeć na zdyskredytowaniu ministra sprawiedliwości i jego współpracowników. Ćwiąkalski reprezentuje Henryka Stokłosę, poszukiwanego listem gończym w postępowaniu dotyczącym przyznania byłemu senatorowi "listu żelaznego", Zoll zaś niebawem stanie przed sądem oskarżony z powództwa cywilnego przez posła Arkadiusza Mularczyka, twórcę ustawy lustracyjnej. Zoll niedawno zarzucił Mularczykowi złamanie zasad etyki i rzetelności podczas postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym. Podobnie jak w przypadku Mąciora oskarżenia Zolla okazały się bezpodstawne. Mularczyk podjął wczoraj decyzję o skierowaniu przeciwko Zollowi powództwa do sądu.
Wojciech Wybranowski
--------------------------------------
Oświadczenie Ministra Sprawiedliwości


Zbigniewa Ziobro w związku z zarzutami kierowanymi wobec Profesora Władysława Mąciora, wiceprzewodniczącego Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego:

Zarzuty zawarte w publikacji tygodnika "Newsweek" wobec Pana Profesora Władysława Mąciora uważam za kłamliwy i oszczerczy atak na jego osobę. Profesor nie występuje w aktach IPN ani jako tajny współpracownik, ani nawet jako kontakt operacyjny. Z dokumentów IPN wynika, że SB nie odważyła się podjąć próby jego werbunku. Mimo presji, jakiej podlegali pracownicy naukowi w tamtych czasach, Profesor nie uległ i nie należał do PZPR. Był natomiast delegatem na zjazd Solidarności w sierpniu 1980 roku.
Władysław Mącior słynął ze swoich niezależnych poglądów i przywiązania do wolności wypowiedzi, z tego powodu szanowali i cenili go studenci. Narażał się tym wielokrotnie kierownikowi Katedry Prawa Karnego UJ Towarzyszowi Kazimierzowi Buchale, który, jak wskazują dokumenty IPN, był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie "Magister". Informacje na ten temat, w oparciu o dokumenty IPN, w 2005 roku upublicznił "Dziennik Polski". Jest wiedzą powszechnie znaną, że z powodu własnych poglądów Profesor Mącior był człowiekiem szykanowanym przez Towarzysza Buchałę. Warto wspomnieć, że mimo uzyskania przez Władysława Mąciora habilitacji już w 1968 roku, mógł on zostać profesorem dopiero w wolnej Polsce. Przyglądali się temu i akceptowali taką sytuację wiele dziś zawdzięczający Panu Buchale jego wierni współpracownicy, Profesorowie Zoll i Ćwiąkalski.
Pan Ćwiąkalski, aktywista PZPR, był asystentem Tajnego Współpracownika - prof. Buchały. Po ataku na Profesora Mąciora sądzić można, że był jego pojętnym uczniem, przyswoił sobie metody, jakimi posługiwał się TW Magister. Najwyraźniej obcowanie z tajnym współpracownikiem służb PRL zostawiło w nim trwałe ślady.
Z kolei Profesor Zoll został namaszczony przez współpracownika SB Towarzysza Buchałę swoim następcą w Katedrze Prawa Karnego UJ oraz współtworzył z nim, fatalny dla Polski, Kodeks karny z 1997 roku. Profesor Zoll zastąpił też prof. Buchałę na stanowisku przewodniczącego Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego. Władysław Mącior wielokrotnie obnażał braki wiedzy i niekompetencję obu zaufanych prof. Kazimierza Buchały. Z tego też powodu rosła w nich niechęć, a nawet nienawiść do Profesora Mąciora. Ten bowiem przewyższał ich intelektualnie, także wiedzą z zakresu prawa karnego.
Rezygnacja Profesora z członkostwa w Trybunale Stanu wiązała się z postawioną mu diagnozą choroby nowotworowej. Z tego samego powodu wycofał się on również z działalności naukowej i współpracy eksperckiej z Sejmem.
W świetle przytoczonych powyżej faktów, oczywistym jest, że publikacja "Newsweeka" dotycząca Profesora Mąciora jest zbiorem kłamstw i insynuacji wobec niego.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 23:49, 23 Maj 2007    Temat postu:

Rząd zaakceptował waloryzację!!


Rada Ministrów przyjęła wczoraj projekt nowelizacji ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.

Przygotowany przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej projekt zakłada, że od przyszłego roku emerytury i renty będą corocznie waloryzowane. Waloryzacja prowadzona 1 marca dokonywana będzie o wskaźnik inflacji powiększony o co najmniej 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia.
Możliwe zwiększenie tego wskaźnika będzie każdego roku negocjowane w Komisji Trójstronnej. Jeśli negocjacie nie zakończą się porozumieniem, to ostateczny wskaźnik inflacji określi rząd. Zapisy w projekcie uchylają jednocześnie ustawę z 2005 roku o zapomodze wypłacanej niektórym emerytom i rencistom.
AKW
-)))))))))))
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum POLITYKA 2o Strona Główna -> Felietony, Ciekawe Artykuły, Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 24, 25, 26  Następny
Strona 8 z 26

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin