Forum POLITYKA 2o Strona Główna POLITYKA 2o
Twoje zdanie o...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Religia i Wiara
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum POLITYKA 2o Strona Główna -> Twoje Miejsce Na Ziemi i we Wszechświecie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pon 20:47, 23 Cze 2008    Temat postu:

Poczytałam i widzę, że nikt tak na prawdę nie chce się "wychylać" w temacie. Fakt. Trudny. I do tego zazwyczaj obarczony ryzykiem urażenia uczuć innych. Nie wiem czy podołam, ale postaram się na miarę własnej wiedzy i przekonań coś w temacie naskrobać.
Zacznę więc od Tomasza z Akwinu i jego stwierdzenia:
- pojęcie, słowo Bóg, jest zbiorem pustym.
Aby nie rozwijać i nie uzasadniać owego stwierdzenia, zajęłoby to bowiem masę czasu i dziesiątki, bądź setki linijek tekstu, ujmę myśl TzA w ten sposób: nic o nim nie wiemy. Kompletnie nic.

Sprawa druga: kwestia wiary i podejścia do religii. Wierzących dzieli się na dwie kategorie - literalistów i gnostyków. Literaliści szukają Boga w wszystkim, co ich otacza w tym, co się wokół nich dzieje. Gnostycy natomiast szukają Boga przede wszystkim w sobie i w tym co robią, jak postepują. Zasadnicza różnica nieprawdaż? Kościół "kocha" literalistów, a "nie cierpi" gnostyków. Ci pierwsi bowiem podchodzą do wiary i religii "instrumentalnie", tym drugim kosciół jako instytucja nie jest wogóle potrzebny. Świetnym przykładem literalnego podejścia do kwestii wiary i religii jest wypowiedź Delty, cyt.:
"Czy jestem wierząca? Tak. zdecydowanie. Czy religijna - niekoniecznie."
"no własnie, dlatego....wierzyc będe, a czy będe religijna? Wątpie, bo mi sie to nie podoba.(dla wyjaśnienia: wypowiedź powyższa nastapiła w kontekście stwierdzeń o uwikłaniach religii i polityki).

Ja osobiście jestem literalnie katoliczką, bo zostałam ochrzczona. Wewnętrznie zaś moje przekonania walczą z racjami z którymi nie jest łatwo dojść do konsensusu. Każde z nas na pewnym etapie swojego życia zadaje sobie pytanie, czy to, co w nas wdrukowano w procesie wychowania jest słuszne. Czy wartości, zwłaszcze te uniwersalne, ocierające się niemal o aksjomaty są niepodważalne. Jak każdy szukałam odpowiedzi. A szukajac dosłownie przeorałam "Stary" (jako ten bazowy)
i "Nowy Testament". "Historię Religii" w kilku różnych wydaniach i "Historię papiestwa". Przeczytałam masę prac z zakresy teologii i filozofii odnoszących się do tematu. I wiecie, co? Im więcej wiedziałam, tym więcej miałam wątpliwości.

Powrócę jednak do kwestii wiary. Postaram się ująć to pojęcie nie w dogmatycznym katolickim ujęciu z jakim zazwyczaj się spotykamy, ale w ujęciu "odartym" z dogmatu. Ujmę to tak:

wiara to akceptowanie dowolnych informacji bez ich osobistej weryfikacji, a więc jest to dobrowolna (bądź nie) rezygnacja ze zdobycia obiektywnej i sprawdzonej wiedzy na dany temat.

Każda religia opiera się na wierze, jednak nie każda wiara jest religią, bo można wierzyć w wiele różnych rzeczy: w Boga, w Kościół Powszechny,
w naukę, w ateizm, w swojego polityka lub partię, w koniec świata,
w bociana, w krasnoludki, w życie na innych planetach, w przypadek,
w dane statystyczne, w notowania giełdowe lub dowolną inną ideę. Dlatego, wbrew temu, co piszą religijni (i encyklopedyczni) demagodzy wiara to nie to samo, co religia katolicka. Nasówa się zatem następne pytanie:

Dlaczego wierzymy?

Moim skromnym zdaniem wierzymy, bo potrzebnej nam wiedzy po prostu uzyskać się nie da - i tak jest w przypadku wiary religijnej - lub gdy weryfikowanie wszystkich informacji byłoby czystą stratą czasu i energii. Z tym drugim przypadkiem mamy do czynienia nie w religii, lecz np. w biznesie, kiedy z ufnością polegamy na informacjach dostarczanych nam przez maklerów giełdowych, mając przekonanie, że przedstawiane przez nich dane są godne zaufania. Wierzymy im, ponieważ wiemy, że oni czerpią zyski z naszych zysków, więc w ich interesie leży dbanie o nasze powodzenie finansowe. Podobnie, z powodu niemożności osobistego odwiedzenia każdego miejsca na ziemi jednocześnie, wierzymy środkom masowego przekazu, ufając, że nie podają one zmyślonych faktów ani wyssanych z palca interpretacji zdarzeń (z zastrzeżeniem, że obdarzanie ich pełnym zaufaniem nie jest tak oczywiste, ponieważ zazwyczaj liczymy się z możliwością, że publikatory bardzo łatwo mogą przekształcić się w tubę propagandową polityków, religii lub innej władzy).
Taką wiarą (będącą synonimem zaufania) kierują się również racjonaliści i ateiści, bo bez tego nie da się żyć ani funkcjonować w nowoczesnym społeczeństwie.

Wiara "racjonalna" to zaufanie, że zapoznając się z informacjami naukowymi, statystykami, cenami surowców czy notowaniami giełdowymi obcujemy z rzetelnymi i prawdziwymi danymi.
Niestety, wiara najczęściej bywa zupełnie irracjonalna i fanatyczna, stając się przeciwieństwem rozumu, a co jeszcze gorsze, nadmiar złej wiary może prowadzić do zupełnego zaniku krytycyzmu, a nawet instynktu samozachowawczego.
Irracjonalną wiarą kierują się również ateiści i tzw. "racjonaliści".
Ich wiara polega na całkowitym, bezrefleksyjnym i bezkrytycznym negowaniu absolutnie wszystkich zjawisk duchowych i nie uznawanych przez naukę. Ludzie ci zaprzeczają nawet zupełnie oczywistym faktom tylko dlatego, że nauka, która jest ich fanatyczną religią, nie potrafi wyjaśnić mechanizmu ich działania. Każdy podważający ich (nie)wiarę dowód kwitowany jest wyznaniem racjonalistycznego (anty)credo, które brzmi: "ja w to nie wierzę".
Ateizm jest taką samą irracjonalną (nie)wiarą jak dowolna religia.
Nie da się naukowo udowodnić istnienia Boga, to rzecz zupełnie oczywista. Ale równie oczywiste jest to, że nie da się udowodnić Jego nieistnienia. Dlatego wiara w brak Boga jest dokładnie tym samym, czym wiara w jego istnienie. Proste i logiczne, prawda?

Wielokrotnie zdarzało mi się w dyskusjach, ktore prowadziłam w swoim srodowisku, przyłapać racjonalistów na ślepej wierze w wierutne bzdury, na zatrważającej niezdolności do samodzielnego myślenia oraz na fanatycznym odmawianiu zbadania zjawisk, które negują. Odpowiedź na propozycję wspólnego przyjrzenia się pewnym zjawiskom z reguły brzmiała "nie bo nie" lub "nie będę studiował bzdur". Towarzyszy temu z reguły duża agresja, przejawiająca się w postaci drwin lub złośliwej ironii. Dokładnie tak samo, strzelając śmiechem, traktują swoich przeciwników ludzie religijni. Co z resztą widać wręcz namacalnie na różnego typu forach o tej tematyce.
Osobiście wierzę w to, że istnieje jakaś "Wyższa siła sprawcza", coś, co
jest jedyną prawdą, ale niekoniecznie w wydaniu, jakie niosą w swoim przekazie wszelkie religie świata. Zgłębiając bowiem tematykę o której mamy dyskutować doszlam do wniosku, że literalne traktowanie wiary w zestawieniu z dogmatyzmem religijnym w określonych sytuacjach prowadzi do fanatyzmu, wynikajacego przede wszystkim z niechęci do "poznania". Wyjścia poza krąg wtłoczonych nam "prawd" i kalek na których się wzorujemy i które powielamy od stuleci. Z resztą religia, jako nośnik informacji o Bogu i jego naukach została i jest nadal naginana do potrzeb czasów i ludzi, a przede wszystkim do potrzeb religijnych przywódców.
Zadziwia także to, że tego typu postawy i watpliwości sa charakterystyczne zwłaszcza dla wyznawcow religii monoteistycznych, a więc chrześcijan, wyznawców islamu i judaizmu.

Ale się rozpisałam. Może na dzisiaj wystarczy. Mam nadzieję, że czytających moje "wypociny", ani nie uraziłam, ani nie zanudziłam.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Wto 7:31, 24 Cze 2008    Temat postu:

Ja poczytałem owe "wypociny" (errata - cudzysłowy!) i Casandro pisz dalej.
Piszesz po przetłumaczeniu na mój język, to samo co ja w topiku o Einsteinie.
Chodzi o pierwsze założenie, pierwszy skutek-przyczynę, z którego wynikają kolejne następstwa.
Kiedyś słyszałem zdanie, że nauka odbiera bogu co boskie, tłumaczy na ludzkie i odsuwa boga coraz dalej. Ale bóg zawsze zostanie praprzyczyną.
Każda nauka czy nawet wyssana z palca filozofia ma to do siebie, że jest jakimś wyciągiem czy wielkim uproszczeniem tego co boskie. Polega to na tym, że wszystko co ludzkie jest oparte na aksjomatach, na pewnikach, ale przyjętych bo... dających dobre wyniki. Bo dające wnioski na tyle prawdziwe, że sprawdzalne, bo potwierdzone. Ale też każda nauka czy dykteryjka może być na tyle fikcją, że śmiało można przyjąc wszystkie założenia, jeżeli teoria jest piękna . A podkolorowane zdanie jest MOJE czym uwielbiam się kierować!

Wracając do boga, do praprzyczyny czy do początkowych założeń każdej teorii czy praktyki, twierdzę, że toto nie jest ani prawdą, ani fałszem. W przypadku boga, bóg nie jest jedynym założeniem. Wynika to najczęściej, że założenia dotyczące boga, jeżeli nie są wystarczające, to są w encyklikach czy ad hoc przez pilnujących wiary/religii dokładane. I bywa dość często, że raz jest to, że jedno, raz zaprzeczenie. Jako przykład podam stosunek KK do wojen na przestrzeni wieków. (Bić się i na siłe zaprowadzać wiarę katolicką czy żyć z pokorą i znosić cierpienia?) Że o pomniejszych nie wspomnę!

Dlaczego bóg nie jest ani prawdą ani fałszem? Jeżeli definicja boga byłaby prawdą, to nie byłoby raz tak, raz siak! Albowiem z prawdy nie może wynikać ani powstawać coś nieprawdziwego (1->0==0). A takie rzeczy się zdarzają co podałem wyżej. Ale jeżeli prawdziwy jest wynik założenia, czyli skutek niewiadomo czego i na tym opiera się dalszy ciąg dowodów i skutków, w dodatku wszystko dalej jest prawdziwe, nie jest istotne czy fałszu czy z prawdy to wynika (0->1==1, 1->1==1).

Casandro! Nie podejmę i już nie będę się mieszał w dyskusję o bogu (ogólnie) czy o Bogu, bo na tym się nie znam, mało mnie to obchodzi i czy będzie tak, czy siak, będę czytywał.
Natomiast to powyższe napisałem w pełną wiarą w ZAŁOŻENIA logiki matematycznej, albiwiem nie spotkałem się, może nie przyjmuję do wiadomości, aby się myliła. I stawiam ją trochę powyżej pierwszego założenia!


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Wto 11:33, 24 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Wto 20:23, 24 Cze 2008    Temat postu:

Panesz. O Einsteinie, teorii względności, szczególnej teorii względności, teorii stożka świetlnego - Hawkinga, jako jednym z elementów rozwijania pierwocin Einstainowej teorii też mogę pisać. Pęd za "poznaniem" zagnał mnie w wiele rejonów wiedzy. W tym temacie jeszcze napiszę niejedno. Obawiam się tylko, abym nie przelewała myśli w próżnię. Więc jeszcze kilka dni poczekam.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Wto 23:39, 24 Cze 2008    Temat postu:

"Santo subito" w naszym oczekiwaniu to wyraz wiary czy religii?

Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Wto 23:40, 24 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 0:24, 25 Cze 2008    Temat postu:

Jest wiarą religijną, jak to określa Cassandra.
A poza tym, jest splotem wielu spraw, uczuć i interesów.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 7:59, 25 Cze 2008    Temat postu:

Ekor. Santo subito - to raczej wyraz (bez urazy) "owczego pędu". Panesz z swoim matematycznym ścisłym umysłem określiłby to mniej więcej tak:
każdy papież już za życia jest w zasadzie świętym. W końcu wszyscy zwracają się do niego słowami: Ojcze Święty, a nie ojcze papieżu, nieprawdaż? Stad logiczny wniosek, że skoro za życia uważany jest za świętego, to i po śmierci powinien. Z kolei jeśli tak nie jest, to nie powinno się go tytułować określeniem Ojcze Święty.
Oczywiście powyższe to tylko zwykła semantyka. A co do tego czy JPII powinien zostać natychmiast świętym wolałabym się nie wypowiadać. Natomiast oczekiwania ludzi zwłaszcza w Polsce maja powiazania bardziej mieszczące się w określeniach użytych przez Jagę, czyli są splotem wielu spraw, uczuć i interesów.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 8:57, 25 Cze 2008    Temat postu:

To oczekiwanie , oczekiwanie podsycane przez media kierują , nasze mysli na "peryferia" odczuwania, rozumienia istoty wiary. Tak to ja widzę. Bardziej to przystoi dla dawnych religii ,nie tylko monoteistycznych. Pytanie postawiłem świadomie prowokująco.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 20:34, 25 Cze 2008    Temat postu:

To, że pytanie było prowokujące to wiem. W końcu jak pisałam. Staram się czytać między wierszami.
Pytanie:
CZY WIARA W BOGA JEST TRUDNĄ ŻYCIOWĄ PRÓBĄ?

Kontynuując poprzedni post zacznę od dwóch tekstów żródłowych. Obowiazującego i czytanego w czasie mszy i nowoodkrytego

Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli.
Ewangelia św. Łukasza (11: 52)

Faryzeusze i skrybowie otrzymali klucze poznania i ukryli je. Nie weszli i nie pozwolili wejść tym, którzy tego chcieli.
Nowoodkryta koptyjska Ewangelia św. Tomasza

Jak widać sens ten sam tylko forma nieco inna. Który więc z ewangelistów popełni "plagiat"?

Obcując od dzieciństwa z ludźmi przyznającymi się do katolickiego światopoglądu i w nim wychowanymi mam możliwość obserwować jak podchodzą oni do kwestii wiary i jaki model wiary jest im wpajany od urodzenia aż do śmierci. Tak "wyuczeni" nie uważają wcale za stosowne zastanowić się samodzielnie, czy jest on zgodny z Biblią i Ewangeliami, nie mówiąc o świętych pismach innych religii, w których również zawarta jest część prawdy duchowej przekazanej ludzkości.
Wszystkim nam, katolikom wpaja się przekonanie, że konieczność zachowania wiary jest najcięższą próbą dla człowieka, ale jest to absolutnie konieczne do zbawienia. Może to dziwne, ale w młodości, jako dziecku, takie postawienie sprawy, doprowadziło do tego, że wiara zawsze kojarzyła mi się z jakąś straszną katorgą. Obserwując to, co dzieje się wokół doszłam w dzieciństwie do wniosku, że utrata wiary jest najcięższym grzechem, jakiego można się dopuścić i najstraszniejszą rzeczą, jaka może się człowiekowi przytrafić i że za to odstępstwo czeka okrutna kara oraz wieczne potępienie.
Pamietam, że kazania na temat wiary najbardziej przerażały moje "uduchowione" koleżanki, bo stale słyszały, że ich wiara może być za mała, by mogływejść do królestwa bożego. Kazano im wierzyć jeszcze bardziej, a potem jeszcze bardziej. Sama myśl o słabości ich wiary przerażała je śmiertelnie.

Nikt jednak nie powiedział prawdy, czym naprawdę jest przynosząca pożytek wiara, w co powinno się wierzyć i dlaczego. Kościół nakazuje wierzyć w Boga i w Jezusa, gdyż wiara w te postacie rzekomo prowadzi do zbawienia. A tak naprawdę kazano nam wierzyć w oficjalne nauczanie Kościoła Katolickiego i w jego nieomylną, bo rzekomo natchnioną przez Boga, interpretację prawd zawartych w świętych księgach. Kazano nam więc uznać wyższość wglądu późniejszych interpretatorów nad oryginalną prawdą zapisaną w Pismach. Dziś wiemy, że zarówno Stary jak i Nowy Testament są najprawdopodobniej najbardziej ocenzurowanymi i przeinaczonymi pismami jakie istnieją na tej planecie, co rzuca jeszcze większy cień na intencje zinstytucjonalizowanej religii i jej reprezentantów, którzy dopuścili się celowej manipulacji, aby umocnić swą władzę i wpływy.

To właśnie z powodu postępowania "uczonych w Piśmie" tak wielu myślących i czujących ludzi całkowicie odeszło od religii i Kościoła (a przy okazji, wylewając dziecko wraz z kąpielą, odrzuciło zupełnie wiarę w Boga) jako od instytucji dopuszczających się manipulacji i duchowego zniewolenia. Potrzeba wielu lat świadomej i odważnej pracy nad sobą, żeby oczyścić umysł, a zwłaszcza podświadomość, z wpajanego od najwcześniejszego dzieciństwa paranoicznego lęku i niewłaściwych przekonań i dojście do zrozumienia, czym jest prawdziwa wiara i dlaczego należy się nią kierować w codziennym życiu.

Jakis czas temu pewna internetowa gazeta katolicka zamieściła takie oto dane:
"Wyniki badań przeprowadzonych wśród młodzieży szkół ponadpodstawowych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego w 1996 roku: (...) za głęboko wierzących uznało się tylko 10% badanych, wierzących 32%, niezdecydowanych 24,7%, obojętnych 14,9%, niewierzących 6,2%. Systematycznie praktykuje 21,9% badanych, niesystematycznie 27,9%, natomiast 17,5% nie praktykuje wcale".

Według obyczaju panującego we wszystkich środkach masowego przekazu w Polsce (a może z racji odgórnego nakazu) ludzi generalnie dzieli się na wierzących i niewierzących. Jest to tak powszechne zjawisko, że nikt nawet się nie zastanawia, co właściwie znaczy słowo "wierzący". Jednak z ogólnego tonu tych wypowiedzi wynika, że owi "wierzący" to katolicy, a "niewierzący" to cała reszta.
Jeśli zastosujemy takie kryteria, okaże się, że wyznawcy innych religii, włączając w to wszystkie odłamy chrześcijaństwa oraz osoby niezależne światopoglądowo (mam na myśli agnostyków i osoby bezwyznaniowe, czyli takie, które wierzą w Boga, lecz nie należą do żadnej z religii) zaliczają się do "niewierzących", co jest delikatnie mówiąc manipulacją lub kłamstwem. Być może z tego powodu z ostatniego Spisu Powszechnego celowo usunięto pytanie o wyznanie, ponieważ wyniki mogłyby być bardzo nie po myśli specjalistów od ustalania, kto jest "wierzący" a kto "niewierzący" i dlaczego.

W związku z powyższym proponuję zastanowić się nad tym, na czym polega właściwa wiara i w co naprawdę wierzymy, gdy składamy deklarację, że jesteśmy "wierzący": czy bezkrytycznie i w zaślepiony fanatyzmem sposób wierzymy w "Wielki, Powszechny i Apostolski Kościół" oraz w oficjalne nauczanie jego kapłanów, czy raczej w Boga i Jezusa, który zszedł na Ziemię po to, by przekazać nam prawdę i duchową mądrość? A może należy sformułować to zagadnienie inaczej i powiedzieć, że wierzymy nie w Boga lecz Bogu? Proponuję też zastanowić się nad tym, czy ktokolwiek na świecie ma monopol na jedyne właściwe nauczanie o Bogu i czy zna jedyną prowadzącą do Niego drogę?

Na naszej planecie jest wiele religii i wiele świętych ksiąg, a Biblia wyraźnie mówi, że nawet włos z głowy nam nie spadnie bez woli bożej. Skoro tak, to znaczy, że mnogość religii jest zgodna z wolą Boga. Twierdzenie więc, że zbawienie jest możliwe tylko w KK jest kłamstwem. Żadna inna religia nie uzurpuje sobie prawa do posiadania jedynej recepty na zbawienie. Dla przykładu Talmud naucza, że sprawiedliwi wszystkich narodów będą mieli miejsce w przyszłym świecie. Hinduizm z kolei zapewnia, że każde stworzenie, nie wykluczając zwierząt, ma jednakowe prawo poznać Boga i że nikomu to prawo nie będzie odebrane. Tymczasem katolicyzm twierdzi coś wręcz przeciwnego.
Jezus, na którego nauki powołują się katoliccy kapłani był przez całe życie w konflikcie z Faryzeuszami i wytykał ich błędy, dlaczego więc godzimy się na to, by współcześni "uczeni w Piśmie" narzucali nam własną interpretację słów Mistrza i swoją wizję wiary? Czyż Bóg nie należy do wszystkich? Czy naprawdę potrzebujemy pośredników, by się z Nim kontaktować? I dlaczego Bóg nie mógłby mówić do ludzi bezpośrednio lub przez swych proroków również dziś, tak jak czynił to przez wieki?

Faryzeusz to "uczony w Piśmie" lub "uczony w Prawie". Jest to człowiek pozbawiony serca i zdolności samodzielnego myślenia, kierujący się wyłącznie martwym zapisem prawa. Jego rozumowanie jest zdeformowane, ponieważ nie czuje on ducha prawa, co sprawia, że sztywno trzyma się jego litery. "Człowiek jest taki, jak myśli w sercu". Znaczy to, że nie mamy myśleć głową, lecz kierować się sercem. Niestety faryzeusze i inni uczeni w Piśmie kierują się tylko głową, a nie sercem, a co gorsze próbują narzucić nam swoją wypaczoną wizję świata i boskości. Zabraniają nam myśleć i zadawać pytania. Jeśli uczony w Piśmie nie umie czegoś wyjaśnić, posługuje się słowem-wytrychem "tajemnica". "To jest boża tajemnica", "nie godzi się wydzierać Bogu tajemnic", "Bóg ma swoje tajemnice, nie żądajmy więc odpowiedzi na wszystkie pytania", "nigdy nie pojmiemy tego, co boskie".
Bóg nie potrzebuje utrzymywać żadnych tajemnic, bo nie jest przestępcą i nie ma nic do ukrycia. Tajemnice potrzebne są tym, którzy pragną manipulować bliźnimi lub wprowadzać ich w błąd. Tajemnicami są w istocie matactwa tych, którzy chcą władzy nad naszymi umysłami i duszami (czyli kapłanom jakos dziwnie pasuje tez to do niemal wszystkich polityków... ect.). Temu samemu celowi służy straszenie wiernych bożym gniewem. Bóg nie zna gniewu. Gniew jest niską i wyłącznie ludzką emocją.

Z powodu takich przekonań w średniowieczu zakazywano badań naukowych, ponieważ uważano, że są one wydzieraniem bożych tajemnic. Zabraniano również leczenia ludzi, gdyż wolą Boga było, by umarli (do dziś istnieje sekta, która głosi podobne poglądy).
Znam wielu ludzi, którzy na każdym kroku podkreślają swoją wiarę, ale w ich słowach nie ma szczerości ani miłości. Posługują się oni cudzymi, wyuczonymi na pamięć frazesami, a język ich ciała zdradza, że każde ich słowo jest fałszem. Pod spodem czai się lęk, gotów w każdej chwili przerodzić się w atak agresji. Takim ludziom lepiej się nie sprzeciwiać, ponieważ potrafią być wyjątkowo okrutni. Dlaczego tak się dzieje? Jest tak, ponieważ nie ufają oni własnemu sercu. Ci ludzie boją się zadawać pytania i myśleć samodzielnie, aby nie wejść w konflikt z kanonami rzekomej "wiary", będącymi w rzeczywistości obcymi, bezsensownymi dogmatami. Wmówiono im, że Bóg jest mściwym, pełnym okrucieństwa potworem, którego trzeba się bać i płaszczyć się przed nim jak przed Stalinem lub Hitlerem (przepraszam za zestaw do porównania, ale jakoś tak sam się mi nasunął). To sprawia, że stale odgrywają farsę pobożności, modląc się głośno w miejscach publicznych (np. na sejmowej mównicy) lub w inny sposób obnosząc swoją "pobożność" na sztandarach.

Ale przecież Bóg, jako wszechwiedzący i znający nasze serca nie da się oszukać, nie zrobią więc na Nim żadnego wrażenia słowne deklaracje bez pokrycia ani też gesty na pokaz.

Taka "wiara" jest wyłącznie sztuczką ludzkiego ego i w najlepszym razie może zrobić wrażenie na naiwnych widzach, ale z całą pewnością nie zapewni nikomu tego, co niektórzy nazywają zbawieniem. Również na nic nie zda się męczeństwo ani ofiara z życia, gdyż Bóg wcale nie potrzebuje naszego cierpienia - nie jest przecież sadystą, lecz kochającym rodzicem i istotą doskonałą. Jaki rodzic patrzyłby z radością na cierpienia swoich dzieci? Cierpienie i męczeństwo potrzebne jest nie Bogu, lecz demonicznym twórcom religii i ich fałszywemu "bogu".

Bóg do niczego nie potrzebuje ludzkiego cierpienia ani żadnych widowiskowych popisów wiary, lecz naszej miłości i zaufania.

c.d. nastąpi, jeśli uznacie to za stosowne. Jeśli nie zostane sama z swoimi przemyśleniami.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 23:37, 25 Cze 2008    Temat postu:

Ciekawe co piszesz Casandro. Kościół ucieka , od głebokiej refleksji nad istotą WIARY. Hierarchowie bardziej kieruja się , kierują nasza uwagę ku "obrazkom" i kadzidłu. Może to jest wygodne, dla hierarchii jak i dla wierzących. Odklepać "zdrowaśki" zapalić świecę, dać na tacę. Pilnować cykliczności obrzędów.
Z tego to najwiekszy wymiar ma danie na tacę ...o ile pójdzie to na wspomożenie potrzebujących. W buddyźmie modlitwy zapisane są na "młynkach". I też dobre. Skoro według naszej religii Bóg poświecił dla Nas , Naszego zbawienia swego Syna, to tym samym Człowiek winien byc podmiotem . Jemu, człowiekowi , jego kształtowaniu zachowań należy poświecić uwagę. Te 10 przykazań gdyby poddać wnikliwej analizie zawierają wskazania które w swym "jądrze" zawierają prawdy pozwalające człowiekowi żyć w grupie .społeczności i dla grupy , społeczności,W zwiazku z tym nie wiem czy naczelnym zadaniem , jest celebra pochwalna , a może bardziej zwrócić się ku sobie , rozpamiętując te 10 przykazań?Przykazania pozwalające na w miarę harmonijny rozwój społeczny.
Religie protestanckie zdają mi się bliższe temu.
Takie są moje przemyślenia. Ale dyskusja warta pióra.
P.S.Temat jest dla mnie nowym i ojców kościoła nie czytałem. Ale kto wie?


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Śro 23:38, 25 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Czw 8:46, 26 Cze 2008    Temat postu:

casandra napisał:
Ekor. Santo subito - to raczej wyraz (bez urazy) "owczego pędu". Panesz z swoim matematycznym ścisłym umysłem określiłby to mniej więcej tak:
każdy papież już za życia jest w zasadzie świętym. W końcu wszyscy zwracają się do niego słowami: Ojcze Święty, a nie ojcze papieżu, nieprawdaż? Stad logiczny wniosek, że skoro za życia uważany jest za świętego, to i po śmierci powinien. Z kolei jeśli tak nie jest, to nie powinno się go tytułować określeniem Ojcze Święty.
Oczywiście powyższe to tylko zwykła semantyka. A co do tego czy JPII powinien zostać natychmiast świętym wolałabym się nie wypowiadać. Natomiast oczekiwania ludzi zwłaszcza w Polsce maja powiazania bardziej mieszczące się w określeniach użytych przez Jagę, czyli są splotem wielu spraw, uczuć i interesów.

Całkowiecie się zgadzam, nawet wytłuszczyłe kawałek ramki.
"Święty" w tym przypadku należy czytać jako tytuł, zwrot grzecznościowy i nie czytany jako święty za życia.
"Ojcze papieżu" nie ma też o tyle sensu, że mógłby być też czytany jako "ojcze, ojcze". Co to za ojciec? Tatuś - nie. Przybrany ojciec - nie. Prekursor - czego? Można jedynie odczytywać "ojcze" jako przywódca i to duchowy. Ale wydaje mi się, że "ojcze", to jest to samo co papież poprzez "papa" itd.
Bardziej zaiteresuwałoby mnie "subito" niż "santo"! O! I to jest "moje" w całości! Co to znaczy natychmiast? Czy za 15 lat, jeżeli JPII zostanie uznany świętym , czyli zaliczony w poczet świętych, to znaczy, że dzisiaj jeszcze nim nie jest? Że dopiero gremium specjalnych ludzi i niech to będzie Watykan czy cokolwiek innego ma takowe prawo ustanawiania, że od dzisiaj lub za lat np. 15 będzie świętym, jego encykliki czasem sprzeczne z innymi papieżami będą ważniejsze? Czy to co działo się wokół niego to sprawa "boska"? Jeżeli więc będzie uznany świętym za lat 15 świętym, to nie uwłacza temu, że jest nim już dzisiaj! Zwłaszcza, że będzie "świętym" już wiecznie, 10 czy 15 lat nie jest żadną częscią wieczności, czyli był świętym zawsze. Nawet przed własnym urodzeniem. I nie ma w świętości pojęcia uznanowości czy istnienia czasu.
Owe "subito" nie ma żadnego znaczenia, nie dotyczy ciągu zdarzeń.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Czw 19:10, 26 Cze 2008    Temat postu:

W zasadzie powinnam napisać te słowa zanim zaczęłam zamieszczać swoje teksty. A słowa te to stwierdzenie, że to o czym piszę to tylko i wyłącznie moje poglądy lub poglądy bardzo mi bliskie zaczerpnięte z wielu źródeł. Pisząc nie miałam i nie mam zamiaru kogokolwiek przekonywać do racji zamieszczonych w tekstach, choćby z tego względu, że w końcu każdy ma swój rozum i wie, co jest dla niego najlepsze.

Ekor napisał: Kościół ucieka , od głebokiej refleksji nad istotą WIARY.
Zadam więc pytanie: a co ma ten "biedny" schierarchizowany kościół innego robić? To jest tak samo jaz z zestawieniem pojęć - wierzysz w człowieka, czy wierzysz człowiekowi? Wierzysz w Boga, czy wierzysz Bogu? Wielu powie, że jedno i drugie, to w istocie to samo. Powie nie mając zielonego pojęcia o tym, w jakim są błędzie.
Kościól katolicki przez wieki stara się utrzymać ludzi w wierze polegającej na wyznawaniu religii, porzez to doprowadza do tego, że ludzie są wystawiani na nieustanną ciężką próbę, a poprzez walkę o wytrwanie w ierze kontrolowani przez kościół instytucjonalny. Kwestia wiary to kwestia indywidualnego widzenia problemu jaki ona sama w sobie niesie. Wyboru między rzeczywista wiarą, a wiarą wynikająca z religijnych dogmatów.
U nas z niezrozumiałych dla mnie powodów religię nazywa się "wiarą", a ludzi religijnych "wierzącymi". Jest to wielkie nadużycie, ponieważ wypacza duchowe znaczenie wiary.

"Miłujący Boga nie mają religii, tylko samego Boga" powiedział pięknie i mądrze Dżalaluddin Rumi, myśliciel suficki.

Napiszę teraz coś obrazobórczego dla wielu tzw. wierzących. Ja wierzę w to, co sama odkryłam i do czego doszłam samodzielnie studiując teksty źródłowe, rozprawy filozoficzne i wiele, wiele jeszcze innych materiałów. Wierzę w Boga, ale moja wiara nie ma absolutnie nic wspólnego z religią. Religijna wizja Boga jest mi zupełnie obca i jest dla mnie czystym zabobonem. Dlatego uważam, że o katolikach nie powinno się mówić "wierzący" lecz "katolicy", a ich wierzenia nazywać "religią" lub "katolicyzmem", a nie "wiarą".
Skoro wszyscy są zgodni co do tego, że Bóg jest jeden, to jaka może być różnica, w jakiej formie Go wychwalamy? Religia jest tylko lepszym lub gorszym opakowaniem dla prawdziwej wiary.

Jestem głęboko przekonana, że jeśli ktoś naprawdę szczerze wierzy w Boga, to nigdy tej wiary nie straci, ale taki autentycznie wierzący człowiek nie potrzebuje żadnych księży, kościołów czy religii (czyli mówiąc inaczej do kontaktów z Bogiem nie potrzebuje pośredników, ani teatralno-muzycznej oprawy). Człowiek taki z Bogiem obcuje stale i wszędzie, a co najważniejsze robi to w sposób czysty i idealny. Jeśli jednak jego "wiara" polega na wyznawaniu religii, to jest ona stale wystawiana na ciężką próbę i jej utrata lub ryzyko zmiany na inną są wielce prawdopodobne. Dlatego kościół musi podejmować stałe wysiłki, żeby ludzi w tej religijnej "wierze" utrzymać i stale ją kontrolować. I to właśnie nazywane jest "obroną wiary". Dla mnie jest to obrona doczesnych (nie pomijając finansowych) interesów grupy ludzi, w Biblii zwanych faryzeuszami. Jezus nie tylko nie uznawał mądrości i duchowej władzy tych ludzi, ale wręcz nieustająco przed nimi przestrzegał i na każdym kroku udowadniał im ich błędy. A teraz oni położyli swą ciężką łapę na naukach Jezusa i wmawiają ludzkości, że są ich jedynymi właścicielami i spadkobiercami i że ich interpretacja słów i przesłania Mistrza są jedyne właściwe. Ja jednak, jako wierna uczennica i naśladowczyni Jezusa odrzucam władzę faryzeuszy i ich fałszywe rozumienie Pisma i podążam ścieżką wolności duchowej, wytyczonej przez Jezusa. "Szukajcie a znajdziecie", więc szukam i znajduję i nie potrzebuję do tego żadnych pomocników.
To, w co i jak człowiek wierzy zależy od stopnia rozwoju jego duszy. Młoda dusza wierzy ślepo autorytetom i im ślubuje wiernopoddańcze posłuszeństwo, stara dusza przeciwnie - nie uznaje władzy żadnych autorytetów, ponieważ tworzy swój własny i niezależny system wartości.
Gdyby zapanował teraz terror religijny, podobny do średniowiecznego lub gdyby podbili nas muzułmanie i wprowadzono by religię państwową, a wszystkich ludzi pod groźbą śmierci zmuszono by do jej przyjęcia i do uczestnictwa w obrzędach religijnych, moja wiara nie ucierpiałaby na tym w najmniejszym stopniu. Cieleśnie uczestniczyłabym w tych obrzędach, lecz nie towarzyszyłaby temu wiara w ich prawdę i duchową wartość. Moja wizja Boga pozostałaby nienaruszona, gdyż dobrze rozumiem, że to, co dzieje się na świecie jest wyłącznie rezultatem poczynań zgrai żądnych władzy głupców i nie ma nic wspólnego z rzeczywistą wolą Boga.
Ja do swojej filozofii życiowej, w tym również do wiary w Boga, doszłam wyłącznie dzięki własnemu rozumowi, dzięki obserwacji, samodzielnemu analizowaniu i wyciąganiu wniosków z tego, co widzę. A wiedziałam, że ten świat, mimo że ewidentnie chory, musi mieć jakiś ukryty, duchowy sens, którego chwilowo nie rozumiem. Postanowiłam więc, że resztę życia ( bez przesady oczywiście) przeznaczę na rozwiązanie tej zagadki. I chyba ją rozwiązałam na własny i tylko własny użytek. Samodzielnie przeszłam przez ten labirynt i znalazłam z niego wyjście.
Bóg obdarzył każdego z nas rozumem oraz wolną wolą i każdemu człowiekowi przyznał prawo, a nawet obowiązek osobistego i stałego dokonywania wyborów między dobrem a złem. Jest to jedno z najważniejszych, przysługujących nam praw. Na tym właśnie polega życie na Ziemi i to stanowi jego sens. Nigdzie nie jest napisane, że Bóg w jakikolwiek sposób ograniczył ludzkości wolność i że powołał jakieś specjalne osoby lub instytucje do tego, by za ludzi decydowały i siłą zmuszały ich do posłuszeństwa duchowego czy moralnego. Każdy osobiście zostanie rozliczony z tego, jak żył, co myślał i w jaki sposób wykorzystał dar, jakim jest wolna wola.

Ograniczanie komuś wolności duchowej w postaci narzucania mu przymusu wyznawania takiej czy innej religii jako "jedynej prowadzącej do zbawienia" lub zmuszanie go do "normalnego" stylu życia jest pogwałceniem woli Boga. Takie próby są wyłącznie manifestacją ludzkiej tyranii i przejawem zbiorowego obłędu (takiego, jak np. przypadek czarownic z Salem).
Jeśli jawnie lub w sposób skryty zmuszamy innego człowieka do zrobienia czegoś, na co może on nie wyrazić swojego przyzwolenia, jeśli uniemożliwiamy mu podjęcie własnych, suwerennych decyzji i decydowania o tym, w co i jak wierzy oraz jak żyje uprawiamy CZARNĄ MAGIĘ.
Katolicy zostali pozbawieni prawa do korzystania z wolnej woli, ponieważ żaden z nich nie otrzymał szansy, żeby samodzielnie zadecydować o sobie i swoim sumieniu z tej prostej przyczyny, że w tej religii indoktrynacja rozpoczyna się już w kołysce. Jest to najprawdziwsze pranie mózgu dokonywane na istotach, które są całkowicie bezbronne.
Niemowlę ani maleńkie dziecko nie ma żadnej możliwości bronienia się przed kłamstwem duchowym i psychomanipulacją. Nie może podjąć z rodzicem poważnej i równoprawnej intelektualnie dyskusji na tematy światopoglądowe czy filozoficzne, ponieważ nie umie mówić i brak mu wiedzy. Maleńkie dziecko może tylko słuchać i zupełnie bezkrytycznie przyjmować to, co narzucają mu potężni i mądrzy dorośli. Dziecko postrzega rodziców jako bogów, jako istoty wszechmogące, wszystkowiedzące i doskonałe, przyjmując za dobrą monetę oraz świętą prawdę wszystko, co mu powiedzą i czego je nauczą. Podświadomość dziecka jest szeroko otwarta i przyjmuje ten zasiew jak żyzna gleba. Można mu wmówić dosłownie wszystko tak, jak hipnotyzer wmawia niestworzone rzeczy zahipnotyzowanemu. Dziecko uwierzy nawet w to, że nie istnieją krasnoludki ani duchy opiekuńcze i że nie widać ludzkiej aury. Przyjmie to jako absolutną prawdę i rzeczywiście przestanie je widzieć.
Uwierzy tak bardzo bezkrytycznie w nauczanie Kościoła, że będzie gotowe oddać własne życie w obronie wbitych mu do głowy "prawd" i nigdy się nie zastanowi, czy rzeczywiście ma to cokolwiek wspólnego z obiektywną prawdą. Możliwe, że do końca życia nawet nie zaświta mu w głowie myśl, że padł ofiarą oszustwa i dlatego nie podejmie żadnej próby wyzwolenia się z tego, co mu wpojono, gdy był bezbronny. W takim przypadku pewne jest, że zada własnym dzieciom taki sam gwałt psychiczny, jaki zadano jemu.
Dlatego to, co robi ze swoimi owieczkami ortodoksyjny Kościół jest nie czym innym, jak czarną magią. Jest to pozbawianie człowieka prawa do samodzielnego decydowania o sobie, do wolnego i w pełni świadomego wyboru światopoglądu, a nawet odbieraniem prawa do samodzielnego wybierania pomiędzy dobrem a złem.

"Poznacie ich po ich owocach. (...) Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców".

Poznajcie więc po owocach, do czego prowadzi religia. 2000 lat jej panowania i nauczania kleru to wystarczająco długi okres, by móc wyrobić sobie zdanie na temat tego, jakie to są owoce.

Buddyzm naucza, że skuteczność praktyki duchowej rozpoznajemy po jej urzeczywistnieniu w życiu adepta. Jeśli jest właściwa, adept czyni postępy, uwalnia się od psychicznego splątania, jego życie staje się radosne, a relacje z bliźnimi satysfakcjonujące.
W hunie wyraża się to słowami: "Skuteczność jest miarą prawdy". Jeśli ktoś praktykuje religię, która rzekomo uczy miłości, ale w swoim życiu urzeczywistnia nienawiść i brak tolerancji, to znaczy, że jego praktyka jest błędna i prowadzi na manowce.
To jednak dla katolika nie ma znaczenia. Dla niego jedynym celem jest trzymanie się tej nieskutecznej i zgubnej duchowo ścieżki zwanej "wiarą" za wszelką cenę, gdyż dał sobie wmówić, że tylko bezwzględna i niewzruszona wierność tym naukom zapewni mu zbawienie.

Może wystarczy? I tak za dużo napisałam. Jeszcze ktoś wystąpi, aby mnie ekskomunikowano jak biedą panią minister zdrowia.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pią 18:14, 27 Cze 2008    Temat postu:

Cassandro, dramatycznie przedstawiasz swoje wychowanie religijne w dzieciństwie.
Możemy dyskutować o wielu nieprawidłowościach, w każdej religii, gdyż są one metodą władzy nad człowiekiem, tworzą się grupy, których interesy życiowe i zaangażowanie skupia się wokół religii i jej wyznawców, więc każda idea zostaje dopasowana do potrzeb tej władzy.
Osobiście, przechowuję w pamięci zupełnie inny obraz.
Wiara była mi przekazywana jako miłość Boga do ludzi, którą powinniśmy przekazywać dalej, dzielić z ludźmi i wszelkim żywym stworzeniem.
Kazania księdza, korpulentnego i przyjaznego, bynajmniej nie zionęły ogniem i siarką.
I wreszcie katechetka, prowadząca moja klasę aż do matury, która dobrze wiedziała, ze jestem niewierząca, a przychodzę z własnej nieprzymuszonej woli, poszukując czegoś, co utraciłam. Światła, otwarta.
A mimo tego, że nie było czynników odstraszających, oprócz, może, spowiedzi, przestałam wierzyć - bezpowrotnie.

Osobiście uważam, że utrata wiary nie jest rezultatem nieprawidłowości, ale następuje w wyniku procesu wewnętrznego, kiedy człowiek dojrzewa i dochodzi do wniosku, że - nie widzi podstaw do wiary w istnienie istoty nadrzędnej.


Cytat:
Skoro wszyscy są zgodni co do tego, że Bóg jest jeden, to jaka może być różnica, w jakiej formie Go wychwalamy? Religia jest tylko lepszym lub gorszym opakowaniem dla prawdziwej wiary.

Przechodziłam okres próby zamiany wiary w naszego Boga na wiarę w jedno uniwersalne bóstwo. Może bardziej "siłę sprawczą", jak to określa Ekor.
Bóstwo obojętne nie tylko na to, jak go wychwalamy, ale i czy wogóle.
Ta idea Boga jest mi najbliższa, ale w formie niewiele mającej wspólnego
z pospolitym znaczeniem Boga.
Najbliższa, co nie oznacza akceptowana. Bo ciągle pozostaje dylemat, czy istnieje siła sprawcza, czy tylko samoistne mechanizmy.

Zastanawiam się nad głębszym wydźwiękiem Twoich słów:
Cytat:
Jestem głęboko przekonana, że jeśli ktoś naprawdę szczerze wierzy w Boga, to nigdy tej wiary nie straci,

Co to znaczy, i z czego wynika, że ktoś "szczerze wierzy w Boga"?
Brzmi to nieco jak pochwała dla tych, którzy szczerze wierzą, i nagana dla tych, którzy nie wierzą.
Ludzie szczerze wierzą w Boga, bo mogą, bo potrzebują, lub są do tego przyzwyczajeni, a czasem także dlatego, że nie zadają sobie pytań.

Osobiście widzę relacje w sposób: Bóg dla człowieka, a nie odwrotnie.
Każdy powinien móc wierzyć tak, jak tego potrzebuje, jak chce.
Możemy uważać, że religie czynią z istoty Boga - bożki, nie wyłączając katolickiej, ale jeżeli takie są potrzeby i możliwości ludzi, to nie powinno być w tym przeszkód. A wierzę, że przeciętny człowiek nie potrzebuje nic więcej, jak tego oparcia, przewodnika, prostego sposobu wyrazu swojej czci, bez głębszych przemyśleń nad liturgią i jej sensem.

Jaga
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 7:41, 28 Cze 2008    Temat postu:

Chyba nie w tym rzecz, czym skorupka za młodu nasiąknie. Tą drogę przeszliśmy i pragnęlibyśmy, aby drogę dochodzenia do "własnej" wiary przekazać potomnym, dać im przynajmniej wskazóki, badź swoją porównać, dowartościować, sprawdzić jej poprawność, albowiem jest, była to jedna droga i innej nie znamy.
Mimo dawania wskazówek, każdy odbędzie taką samą drogę, tak samo dochodząc do swoich wartości i będzie miał na końcu (w każdym jej miejscu) problem z jej oszacowaniem.

Oba posty są sobie przeciwstawne. Charakterystyczną rzeczą obu postów jest "spór" (myślowy) wywodzący się z cytatu "Skuteczność jest miarą prawdy". Co jest ważniejsze w wierze? Skuteczność dochodzenia do wniosków (prawdziwych lub nieprawdziwych, to trzeba udowodnić), bądź przyjąć, czy uzyskiwać (bezwzględną) prawdę!
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 9:16, 28 Cze 2008    Temat postu:

Jago droga. Zdania: Wierzyć w Boga. Szczerze wierzyć w Boga, to przekłamania. Ja wolałabym użyć słów: wierzę Bogu, szczerze wierzę Bogu. Te pierwsze wynikają z formy wiary, którą nam narzuca KK. Te drugie z samoświadomości, własnego wyboru, dookreślenia czego w wierze poszukujemy i jakimi drogami dochodziliśmy do "prawdy". Celowo słowo prawda napisłam w cudzysłowiu, ponieważ, jaka ona jest, to tak na prawdę nikt nie wie na pewno. Prawda owa bowiem, zmieniała się przez wieki. Zestawiając Stary i Nowy Testament i zakazane księgi apokryficzne, można to "zobaczyć" wręcz namacalnie. Sama przyznasz, że Biblia, a przede wszystkim jej część młodsza, Nowy Testament, to bez wątpienia największy bestseller literatury światowej wszech czasów. Ale jest to zarazem książka, do której zaglądamy niezbyt często i niezbyt chętnie. (Nie zapominajmy, że jeszcze niedawno samodzielna lektura Pisma Świętego była przez KK zakazana - chyba do XVI wieku. A i dziś słychać czasem, głosy, że osoby bez odpowiedniego wykształcenia nie powinny Pisma czytać, bo mogą je opacznie zrozumieć).
Moja doświadczenia z religią z okresu dziecka i podlotka nabrały negatywnego odium w wyniku nadmiernej - zdaniem katechetów - dociekliwości. Ciagle miałam jakieś wątpliwości. Pytałam, spierałam się, chciałam wiedzieć dlaczego to ma tak wyglądąć, czy dlaczego trzeba tak postępować? Katecheci zazwyczaj byli mocno wkurzeni. Często wywalali mnie za drzwi lub stosowali "sztuczki" mające mnie ośmieszyć. Sposród wielu katechetów, tylko jeden ze mną próbował rozmawiać. Z resztą kilka lat później po naszych "dyskusjach" zrzucił sutannę.
Tak więc w zestawieniu wiary i wiedzy, zawsze wyczuwałam zasadniczy dysonans. Potwierdził się on kiedy to w wieku 15 lat przeczytałam historię
Williama Tyndale, który w XVI wieku (a trzeba tu powiedzieć o pewnej kwestii, a mianowicie, że w szesnastowiecznej Anglii istniał tylko jeden łaciński przekład Biblii, zastrzeżony dla duchownych) poważył się przełożyć na angielski fragmenty Starego Testamentu i cały Nowy Testament. Tym samym naruszył prawo. Choć był uznanym uczonym – wykładał na Uniwersytecie Cambridge – musiał porzucić karierę akademicką. Przez pięć lat się ukrywał. W końcu go pojmano, uwięziono, oskarżono o kacerstwo, skazano na śmierć i stracono przez uduszenie, a zwłoki publicznie spalono. Po przeczytaniu tej historii od razu zadałam sobie pytanie dlaczego kler aż do XVI wieku uniemożliwiał zwykłym ludziom wyrobienie sobie własnego poglądu na teksty biblijne? Czyżby obawiał się utraty dominującej pozycji w społeczeństwie? A może głoszenie tego, co miało być „słowem Bożym” było zastrzeżone dla duchowieństwa? Czy obawiano się, że w trakcie samodzielnych studiów laik zrozumie, że Biblia – przede wszystkim zaś Stary Testament – jest wszystkim tylko nie dziełem zbożnym i budującym? Że dowie się ze Starego Testamentu o tajemniczych kultach? Znajdzie wzmianki o powszechnym niegdyś wielobóstwie. Wyczyta w Starym Testamencie stwierdzenia nie o jednym, a o wielu bogach, o synach bożych i o demonach i o tym, że wszyscy oni zstępowali z nieba na ziemię. Niektórzy zaś nie zawsze żywili dobre zamiary wobec ludzi. W końcu poszłam sama po rozum do głowy. Wiedza, wiedza i jeszcze raz wiedza. Skrupulatne przestudiowałam źródła, na które – obok kanonicznych tekstów Nowego Testamentu – złożyły się księgi „zabronione”, czyli apokryficzne, oraz wiedza esseńczyków zawarta w zwojach z Qumran, dochodząc w efekcie do wniosku, że biografia Jezusa z Nazaretu zawiera mnóstwo tajemnic. Starałam się je wyświetlić, rozwikłać. Ale wciąż nasuwały się coraz to nowe pytania, sprawiając, że lektura Nowego Testamentu jest dziś bardziej fascynująca niż kiedykolwiek. Czy Jezus został naprawdę zrodzony z „dziewicy”? Czy jego matka musiała poddać się „boskiemu sądowi gorzkiej wody”? Czy miał braci i siostry? Czy jako dziecko potrafił rzucać czary? Kim byli „mędrcy ze Wschodu”? Kim są trzej tajemniczy zmarli pochowani w Katedrze Kolońskiej? Jak kult Mitry wpłynął na biografię Jezusa? Czy betlejemska rzeź niewiniątek zdarzyła się naprawdę? Co przemilcza Biblia na temat dzieciństwa i młodości Jezusa? Kim był nauczyciel Jezusa, Jan Chrzciciel? Dlaczego go stracono? Co sądził Jezus o esseńczykach? Kim wśród uczniów Jezusa byli tajemniczy „ludzie ze sztyletami”? Gdzie znajdował się „Damaszek” esseńczyków? Kim był „Mesjasz z pustyni”? Co znaczą rany Chrystusa? Dlaczego zafałszowano opowieść o weselu w Kanie Galilejskiej? Dlaczego wymyślono spotkanie Jezusa z „kobietą przyłapaną na cudzołóstwie”? Co znaczy zajście z kupcami w Świątyni Jerozolimskiej? Czy Judasz istotnie był zdrajcą? Jak przebiegała Ostatnia Wieczerza? Czy opis uwięzienia, procesu i śmierci Jezusa jest historycznie prawdziwy? Czy Barabasz był zbrodniarzem? A może za imieniem tym kryje się sam Jezus? Kiedy Jezus umarł? Czy zmartwychwstał naprawdę? Czy legendarny Całun Turyński dowodzi, że Jezus żył po śmierci? Na część tych pytań znam dzisiaj odpowiedzi. W końcu badania w tych kwestiach i nowe odkrycia poszły naprzód. KK nie ma juz monopolu na wiedzę. A i jego wykładnia "prawd" wielu nie przekonuje.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 13:08, 28 Cze 2008    Temat postu:

Casandro Twój post czyta się jak herezję jednak w kilku punktach Twoje wątpliwości są zasadne większość jednak można porównać do pytań typu czy faktycznie pod Grunwaldem odbyła się aż taka bitwa. Przyznam jednak że wiele prawd wymyślili ludzie na przykład jak wyglądał Chrystus? przyjmuje się ze był człowiekiem rosłym silnym fizycznie gdyż pielgrzymowanie na odległych terenach w gorący klimacie wymaga dobrej kondycji fizycznej rysy twarzy ubiór wzrost wymyślili pisarze malarze w wyobraźnia wiernych gdyż żadna święta księga tego nie opisuje pamiętaj Casandro jedno Kto we mnie wierzy choćby …. resztę znasz.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum POLITYKA 2o Strona Główna -> Twoje Miejsce Na Ziemi i we Wszechświecie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 4 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin