Forum POLITYKA 2o Strona Główna POLITYKA 2o
Twoje zdanie o...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wakacje! Gdzie, jak i dlaczego.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 13, 14, 15  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum POLITYKA 2o Strona Główna -> Twoje Miejsce Na Ziemi i we Wszechświecie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pon 8:22, 08 Wrz 2008    Temat postu:

Wędrując dalej na południe właściwie aż tak ciekawego nie spotkałem.Foldery firm turystycznych obrazują dosyć dokładnie krajoobrazy. Wszystko tak skomercjalizowane że na jakieś indywidualne odczucia brak miejsca.
Ale parę fotek nie zaszkodzi;
Typowy widok.Plaża , słońce , ciepła woda, dosyć swobodne obyczaje "płci pięknej".
[link widoczny dla zalogowanych]

Spojrzenie z dystansu .
[link widoczny dla zalogowanych]

A "dwa kroki " od kurortu rzeczywistość miasteczek południowej Europy.

[link widoczny dla zalogowanych]

Pełne zaskoczenie , nigdy bym się nie spodziewał ze spotkam jeszcze obelisk zwięczony czerwoną gwiazdą. Mają Euro, ale nie mają chyba IPN-u. Takie niedopatrzenie!
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pon 8:31, 08 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pon 8:52, 08 Wrz 2008    Temat postu:

Ekor co tu dużo gadać po prostu Ci zazdroszczę.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pon 9:41, 08 Wrz 2008    Temat postu:

Łukaszu...chcieć to móc.Jeżeli nie dziś to jutro. Czego serdecznie Tobie życzę.

Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pon 9:41, 08 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pon 9:41, 08 Wrz 2008    Temat postu:

Może i komercyjne, ale bardzo piękne widoki.
To dla nas egzotyka, tego nam brak na co dzień - lazurowe niebo, bujna roślinność, kwitnące krzewy, głęboki błękit morza, ciepło.
Piękne wakacje, Ekor.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Śro 12:48, 10 Wrz 2008    Temat postu:

uuffffff... Nie było mnie chwilę...
bo 2 razy padał mi kompik... i padł. Teraz na nowiusim melduję.

Znalazłem w Warszawie...

Pamietnik znaleziony w... Warszawie.....


19-08-2008 wtorek
(11.00)
Tak... Powoli trzeba myśleć o drodze do... B. B.... to ulica w Warszawie gdzie się wybieram i gdzie zamierzam spedzić następne 2 tygodnie. B.....-nazwa kojarzy mi się egzotycznie, ale równie egzotyczna jest dla mnie sama wyprawa trochę do cudzej prywatności, do cudzego zacisza w cudzym domu. Pomimo, iż zyję troszkę już na tym swiecie podobny fakt spotyka mnie poraz pierwszy i nie powiem jest dość interesującym doświadczeniem. A tam czeka znane (Vercia...) i nieznane. Pewnie pokręcę się po Warszawie jako (już) jej mieszkaniec, poprzyglądam się ludziom i klimatom. Czy spodziewam się nowości? Nie... Tzn. Na pewno nowi ludzie ale i stare jak świat problemy i życiowe zapętlenia. I tak nastawiony (także przez pogodę... słoneczko).... wyruszam w 357 km. podróż do stolicy...
(17.00)...
Jazdę miałem dość monotonną i jak się spodziewałem wjechałem w korek na Krakowskiej... a potem „korkowałem” na Hynka i Wilanowskiej. Trudno się dziwić, godzina szczytu... Oczywiście miejsce zbiórki to legendarna jaskinia u Ver... Zameldowałem sie u Ver, która radośnie mnie powitała śmiejąc się od ucha do ucha. Ona tak zawsze. Czasem się zastanawiam, że uśmiechając się tak szeroko ma jeszcze miejsce na uszy(hehe). Zwyczajowo ( a utrwalił się taki zwyczaj) zaproponowała mi kawkę i jak zwykle (to już też norma) zaczęła mnie karmić... Co prawda obiecała ogórkową..., ale grzybowa była palce lizać. Oczywiście ugotowana i rodem z legendarnego już „garnca zupodajnego”...hihi
I żeby mi się we łbie nie przewróciło... zaraz zostałem poinstruowany o kocicy rzadkiej urody i piekielnego temperamentu. Mam ją doglądać i współdzielić teren. Gospodarze wysłodzili mi jej (kocicy) urocze nawyki z takim przydechem, że aż podejrzane. A teraz ful- doinformowany jeszcze „drobiazgami” w wersji Ver poczułem się jak na safari. Wg. Ver.... to drapieżny tygrys rzucający się na ludzi. Patrząc na jej pełen żywych emocji (i obaw o moje zdrowie) wyraz twarzy zacząłem przemysliwać o broni mysliwskiej (hihi). Ver musiała coś zauważyć w moich anielskich oczach..., bo zaraz zaczęła łagodzić nastroje i przypominać 11-punktowy regulamin „wysmarzony” pracowicie przez gospodarzy. A regulamin był też taki.... koci. Kota miałem chołubić, pieścić (podobno lubi), a w chacie ...”róbta co chceta”.... byle koci „bożek” zdrowy (hihi)... Może to wpływy Arabskie??? A może on Apis?
(ok.20.00)
... Bez trudu znalazłem... 4-kę i poczułem już emocje. Klik, klik na domofonie wg. Instrukcji Ver... i sezam otworzył się... Teraz 7-me piętro (siedem to też jakaś dziwna liczba... qrna)... Na szczęście winda dowiozła mnie. Teraz pokonywanie kolejnych bram. W sumie ciekawe zjawisko te bramy... Nigdzie się z tym nie spotkałem (drzwi dodatkowe na klatkach) tylko w Warszawie. No i spotkanie oko w oko z drapieżnikiem. Zostałem uprzedzony o zbrojonych drzwiach z 10-ma zamkami (klucze ważyły z 5 kg), co rokowoło dośc spore emocje po wejściu. Naprędce opracowywałem sobie plan ew. ewakuacji przed tygrysem... Ale ciekawość pchała mnie do przodu(tam ciekawość.... hihi. Determinacja w walce o nocleg) . Po pracowitym otwieraniu podwoi wreszcie drzwi uchyliły się... Pełen obaw i pełen pouczeń ad. przebiegłosci kota od Ver... ostrożnie wsunąłem się do przedpokoju...
(20.07)
Tygrys był normalnych rozmiarów (hihi) i jak pies przywitał mnie warczeniem i machaniem ogona. Na wszelki wypadek pomyślałem, że z radości... Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale postanowiłem przeczekać. W końcu to też baba (hihi)... A, że zaraz rzuciło mi się w oczy łoże-lotnisko z przygotowaną do elksploatacji pościelą... domysliłem się, że to wskazówka gospodarzy gdzie mam wylądować. Zaniosłem tam torbę i... zrobiłem wycieczkę po mieszkanku. Mieszkanko od razu przypadło mi do gustu i poczułem się faktycznie jak u siebie w domciu. Tchnęło normalnością i... kotem, który jednak uznał mnie za intruza. Biegał i warczał czasem mnie zaczepiając pazurkami. Czułem, że kilka dni będę miał ubaw..., ale i tak go opanuję na maxa.
Po wstępnym oglądzie lokum i odświerzeniu się w łazience udałem się do centrum dowodzenia.... , czyli kompa. Zanim usiadłem popatrzyłem sobie na zdjęcia gospodarzy. Rzut oka na oblicze gospodarza z fotki wystaczył mi na okreslenie zarysu jego charakteru dość widocznego (uzupełnionego o „ochy i achy” Ver-czyli aparat- ful Verkowatość wrodzona). Z ciekawością poprzyglądałem się synowej Ver, młodej zołzie rodowej (hihi). Nie dziwię się młodemu, że tak go wtopiło. Panienka.... hmmm prima sort, twarz (bo wypada mi tylko o twarzy) ciekawa, żywa i sympatyczna, ale ze sporym ładunkiem wyrazu szelmy. Wygląda na to, że nie dość iż ujeżdża gospodarza (jedna z fotek „na barana”), to pewnie trochę go dyscyplinuje... Nono. Gościo. Masz przesr... z męską wolnością(hihi). Ale po minie widzę, że ci to nie przeszkadza i nawet umiejętnie udajesz zadowolonego(hihi). Tak trzymaj...
Przy okazji zobaczyłem podobiznę drugiej połówki Ver... Wygląda na to, że Ver miała szczęście do panów bliskich sercu, rzecz ważną przy normalnej prozie życia. Sympatycznie odbieram jego wizerunek...
Usiadłem wreszcie do kompa (na co pozwolił mi gospodarz) i... zabudowałem „Javę”(dla mnie konieczna)... Sądzę, że gospodarz się nie pogniewa za samowolkę, bo Java to nieomal obowiązek w każdym kompie. Kompik biega jak szatan i ma to co trzeba. Oczywiście przejrzałem filmy i muzykę na kompie (sporo tego), wkleiłem na pulpit parę dokumentów (dla swojego użytku) i objąłem centrum zarządzania w użytkowanie. I tak zakończył pierwszy się wieczór w B.........
Tak...
[link widoczny dla zalogowanych]
______________________________________________________________________________
20-08-2008 środa
(6.30)
Otworzyłem oczy... Chwilę zajęło mi lokalizowanie swojego miejsca pobytu... Udało się to bez trudu, co wróżyło niezłą formę na dzionek. Zerknąłem w kierunku drzwi , a tam żółte ślepska kota łypiące w moim kierunku. Zaraz przypomniałem sobie 11-punktowy regulamin i godz. 6.05 jako wyznacznik karmienia kota. Zapomnij gruby tygrysie. Teraz będziesz jadł śniadanko jak ja wstanę... hihi. Wstałem i walę via kuchnia... Oczywiście za czajnik i woda na kawkę. Zaopatrzenie zrobiłem sobie wcześniej z uwagi na (zwykle) możliwe inne gusta „kawowe” gospodarzy... Przy okazji ( już poganiany warczeniem przez kota) chwyciłem w lodówie za puszkę z kocią pięknością na etykiecie i wygarnąłem zawartość (ok łyżki) do michy. Kocica nieufnie powąchala ale zaczęła krzątać się tam... mlaskając.
Plan na dzionek miałem dość prosty. Wypad do zlokalizowanego już sklepu. Siorbiąc kawkę już w pełnym słońcu rozwalony na balkonie i puszczający dyma z papieroska przyglądałem sie otoczeniu. Na popołudnie plan- łażenie tu i tam. Muszę przyznać że warszawiaki sobie całkiem po ludzku mieszkają. Przestrzenie między blokami porośnięte nieomal lasem ocieplają betonową (już nie) pustynię, a na pewno czynią pobyt w mieście znośniejszym.
Ok. 7-mej po ogoleniu swojej szanownej fizjonomii i ubraniu się w strój cywilny (bo na balkonie jeszcze w gaciach) postanowiłem wpaść do sklepu i przy okazji zrobić lekki rekonesans najbliższej okolicy. No i łyknąć (już jako mieszkaniec... hihi) atmosfery panującej wśród tubylców. Ludziska wydały mi się normalne. Każdy napotkany z przejęciem w oczkach walił gdzieś w swoim kierunku, miasto ożyło już na maxa, bo słychać było ruch na drogach. Czyli znajomy i uspokajający dźwięk zewsząd...
Po zatoczeniu koła w okół mojego obecnego siedliska zauważyłem drobną niedogodność. Pomimo, że wytrzeszczałem gały jak mogłem nie zauważyłem ważnych elementów pt. „osiedlowe osrodki kultury” jakimi są Bary (zwane też Pubami). Wygląda, że będę musiał się raczyć browarciem w zaciszu domowym. Muszę pogadać z Ver na ten temat, bo zjawisko wydało mi sie dość dziwne. Ja u siebie mam takie obiekty w il. ok 5 szt. I to w promieniu 200 m. Czyżby tu jeszcze cywilizacja nie dotarła? Ktoś pomyśli że owe są... siedliskiem zła itp. Nic podobnego. To miejsce spotkań znajomych, kolegów. Miejsce wymiany info. Przy browarku, lodach czy soczku (jak z wnusiem). A tu nic, życie kulturalne daleko (chyba)... i cywilizacja jeszcze tu nie dotarła... hihi
Po otwarciu drzwi żółtoślepi tygrys pomacał mnie pazurami i syczał jak rasowa kobra... Kupię ci gruba gruchawkę dla niemowląt, przywiążę do ogona i będę się oswajał do grzechotników(hihi). Ależ zajadłe to kocisko. Poczekaj gruba zołzo. Za parę dni będziesz mi jadła z łapki... .
No i przeżyłem mały horror... Siedziałem właśnoie przy kompie płacąc rachunki przez net, a tu naraz... bach. Kompik się wyłacza i czarny ekran... W sumie horror to nie był, ale pewien kłopot. Nie byłem uzbrojony w swoje narzędzia i ew. naprawa sprawiłaby troszkę kłopotu. Sklepik z częściami PC miałem obiok, co mi się z automatu rzuciło w chabrowe oczęta w pierwszym dniu. Zwyklew kompie pada jakiś drobiazg... W swoim kompie to pestka dłubać. Wiem co w nim jest... a tu ciemnogród do ew. obadania. A jak jeszcze na gwarancji...? Trudno przy takim dłubać. Okazało się, że w wa-wie była awaria zasilania (do czego za chwilkę sam doszedłem po poszukiwaniu korków). Tu było OK... Zapytałem Ver czy u niej też nie ma światła... i już ona wyjaśniła mi to zjawisko wyczerpująco... Oczywiści całkowity spokój powrócił po włączeniu kompka. Bo bywa, że czasem (nawet odpornego na to) takie rzeczy rozwalają system i trzeba budować go od nowa lub naprawiać. Obyło się bez sensacji...
___________________________________________________________________________________
21-08-2008 czwartek
... Kolejny dzionek się zaczął już o 4.30. Fajnie sobie tak wstać niezobowiązująco (na co stać jedynie emeryta... hihi) i przy porannej kawce we wschodzącym słoneczku kontemplować budzące się miasto w towarzystwie krwiożerczej kociej bestii. Zmartwiłem sie trochę czymś brzęczącym przy autku. Wygląda na to, że będę musiał odwiedzić jakiegoś mechanika. A jeszcze tu Vercia (bo pochwaliłem sie tym)ubawiła mnie na maxa swoją troska. Chociaż w sumie mogła przypuszczać, że ja w wielkim mieście mogę czuc się zagubiony... hihi (i to po multi-Katowickim molochu sporo wiekszym od wa-wy). A ubawiła mnie też troską o kota, czy żyje i czy jeszcze go nie zjadłem (hihi). Chociaż przyznam, że kot ma pewne walory spożywcze, bo wypasiony jak prosię. I jak się mu nie poprawi, to rozejrzę sie po necie za potrawką z... kota. A waży sporo, bo dzis w nocy podeptał mnie w łóżku jak próbowałem spać... (hihi) i poczułem jej (bo kocica) wagę. Łazi to i łypie podejrzliwie żółtymi ślepskami. Chyba się do mnie przyzwyczaja, bo zaczyna już nie reagować na moje ruchy po mieszkaniu. Za chwilę będziesz moja... zołzo hihi
____________________________________________________________________________
22-08-2008 piątek
Dobra nasza... Zerknąłem na swoje konto i z zadowoleniem zauważyłem napływ świeżej gotówki. Zatem mechanika mogę włączyć w „rozkład jazdy”. Zaplanowałem sobie go na poniedziałek. Mam nawet namierzonego w pobliżu. Pochwaliłem się Ver „brzęczącym” samochodzikiem, a ona już gotowa mnie wspierać kasą hihi. Cała Vercia... Zapowiedziałem, że przyjmuję datki powyżej 1 mln. (zł. ew. $)... Przy okazji umówiłem się z nią... na 18-tą...hihi
[link widoczny dla zalogowanych]
na niedzielny wypad do Wilanowa. Co prawda nie w nocy i nie do kina, ale na browarka i połazić....
Kot się cywilizuje i już nie warczy. Ale jeszcze zołza czasem zaczepia... Zaczynam już ją lubić bez skojarzeń gastronomicznych.... hihi. Przy napełnianiu michy pozwoliła sie pogłaskać (dobra wróżba)...
No i pozwoliłem sobie(poraz pierwszy) na podlanie kwiatków. Nie byłoby w tym nic dziwnego i godnego uwagi , ale odkryłem, że podlałem też sztucznego cytrusowaca na balkonie... hihi. Ale numer... hihi
_________________________________________________________________________________
23-08-2008 sobota
Poranek mi się rozpoczął sielankowo (jak zwykle wesołym emerytom). Kot się cywilizuje..., co mnie też dobrze nastraja... Ktoś by pomyslał ,że nudzę się. Nic z tych rzeczy. Żyję sobie jak we własnym domciu... i przyznam się, że dość już przywiązałem sie do tego miejsca. Rano jak zwykle zakupy (mleczko, serki i pierdoły)... Hihi. Kłaniam sie już prawie znajomej od warzyw... Warszawiak jestem pełną gębą... hihi. Nawet obiadki sobie samodzielniepichcę i moja orientacja nt. znajomości zasobów wyposarzenia kuchni dość poprawna (co mi pewnie gospodarze wybaczą)...
Przy okazji podomyślałem się trybu życia gospodarzy... Moje wnioski to takie, że w zasadzie prowadzą dość cygańskie życie... Od rana do wieczorka pewnie poza domem i tylko wekendy na dłużej w komplecie. Samo życie... szczególnie dzisiejsze młodych i nie bardzo łatwe. Maja trochę przesr...
Uzupełniłem przyprawy o... majeranek i coś tam...(np. tartą bułkę), zakupiłem też browarek na kawalerskie wieczory(a co?...). Postanowiłem dziś się troszke polenić, tzn. Pobyć w domciu. Oczywiście, że (jak codzień) klikam na GG z Ver( sprawozdaję kondycję kota... trochę ją strasząc), pilnuję giełdy... zerkam na forum. A kot rozpuszczony jak dziadowskie nasienie. Ale ważne, że się już oswoił i pozwala się już głaskać. Ver mówi, że to niewykonalne, ale mnie jeszcze nie zna. Każdego kota (i kociaka też... w każdym znaczeniu hihi) da się oswoić. Tylko cierpliwości.
Dziś delektuję się Pavarotim na tubie.... hihi.
_________________________________________________________________________________
Niedziela 24-08-2008
Dzionek zapowiada się dość ładny... Ranne wstawanie przed 6-tą, to u mnie normalka szczególnie odkąd poszedłem na zasłużoną... Mam tu już swoiste nawyki. Wstawiam wodę na kawę, lecę w samych gaciach, lub już w czymś na grzbiecie (bo poranki bywają chłodniejsze) na balkon... celem odbycia misterium dymkowego. Paląc i chłonąc poranek nasłuchuję, czy woda na kawkę wydaje gwizdy..., a przy okazji zaglądam jak budzą się ze snu warszawiaki.

Domowy tygrys chyba się całkiem poddał... hehe. Jeszcze łypie żółtymi oczyskami, ale jakoś łagodniej. Pozwala się głaskać i już nie warczy, tylko mruczy... i łasi się jak prawdziwy kot domowy. Nono... Co potrafi zrobić codzienna łyżka żarcia do michy... hehe. Nawet z takim zaciekłym wojownikiem. Mam w związku z tym drobna satysfakcję i pewnie szokujące wieści dla Ver, która z dość dziwną wytrwałością śledzi moje relacje z kotem. Musiał ją nieźle doświadczyć.... hihi.
(14.00)
Ale do rzeczy. Wypad na Wilanów. Ver logistycznie rozpracowała to wydarzenie. Kierowcę z autkiem już mamy (moje autko stoi, bo coś brzęczy) w postaci równie rosłej jak ona (hehe) warszawianki. Pewnie taka kieszonkowa niewieścia odmiana tubylców, ale słodka i też uśmiechnięta... mała zołza, ale miodzio. Czyli zanosi się na udany wypad.
Dojechaliśmy w parę minut i dalej w teren. Wpadliśmy na dziedziniec zamkowy. Ver ostro pracuje za przewodnika opisując mi historię zamku... m.in. opisuje jak podobno jakaś drobna panienka cichcem skradała się, aby umilać żywot jednemu z naszych historycznych możnych. Przy okazji nadawała trochę o samym zamku bacznie obserwując, czy się nie nudzę. Muszę powiedzieć, że miejsce to mile bedzie mi się kojarzyło. Przechadzając się alejkami napotykaliśmy różnych osobników dwojga płci i w różnym wieku. Pewnym pocieszeniem był dla mnie fakt, że karnie maszerowali tam również dorodni wąsaci i kruczo-biali warszawiacy..., więc nie rzucałem sie w oczy... hihi. Czułem się tu faktycznie jak u siebie.
Fakt „przycumowania” w zaciszu Baru przyjąłem baaardzo sympatycznie tym bardziej, że mieli tam mojego Stronga... Spędziliśmy tu parę ładnych chwil... na „ple ple” o... wielu rzeczach. Kierowcę karmiliśmy soczkiem, a my z Vercią upajalismy się niedzielną atmosferą i pienistym nektarem. Ciekawym zjawiskiem tego Baru był muzyk pracowicie gmerający na klawiaturze. Pominę, że grał całkiem fajnie, ale skubany usmiechał sie cały czas do Ver i to tak szczególnie, że Ver miała problemy z dostojniejszym konsumowaniem piwka.
Mnie natomiast zainteresowała kelnereczka.... Hohoho, nic „tych” rzeczy (to nie moja półka...). Nieduża, sympatyczna dwudziestka (zapewne studentka w pracy) przyciągała mój wzrok urodą. Ładny dzieciak, bo miała wszystko na twarzy skośne..., choć bez wyraźnych cech tzw. urody wschodniej. Musiałem się na pracować oczyskami, aby stwierdzić..., że nie ma zeza... hihi. Oczywiście uśmiech miała przy tym dość obiecujący dla młodych z jej półki. Już tak mam, że lubię sobie pozerkać na ciekawe zjawiska i nie jest to związane z tzw. "drugą młodością”, do której mam jeszcze z 50 lat (a co...hihi)
Taaaak... Popołudnie zleciało jak z bicza... Wieczór zmusił nas do opuszczenia tego miejsca i udania się do swoich pieleszy. Oczywiście zakończeniem wypadu była kawka u Ver... I tak minęła moja pierwsza i to udana niedziela w Warszawie...
__________________________________________________________________________________
Poniedziałek 25-08-2008
Jadę do mechanika.... Znalazłem go w pobliżu Wałbrzyskiej... Ustaliem odbiór samochodu w środę. Wycenił naprawę na 240 zł. Zobaczymy... Coś mi się wydaje, że przegina. Sprawdzę ceny w necie. Pożyjemy, zobaczymy...


Kot już się całkiem ucywilizował i łasi się na maxa po kociemu. Zrezygnowałem więc z poszukiwań w necie przepisu na potrawkę z kota hehe. Nawet włazi mi to do łóżka pospać... skubany i się nie stawia jak biorę go na ręce. Nie mogłes tak od razu tygrysie?
Zrobiłem sobie przepierkę korzystając z garści proszku obok pralki... Nawet dość zgrabnie mi to poszło... Udało mi się podlać kwiatki przy czym teraz już zrobiłem drobiazgową kontrolę czy jakiś badyl nie jest sztuczny.
Zadzwoniłem do Ver i zostałem zbesztany za brak kociego raportu.... hihi. No i umówiliśmy się na popołudniową kawkę w dniu następnym. I tak upłynął dzionek bez spec wydarzeń...
_________________________________________________________________________________

Wtorek 26-08-2008
Taaak. Ktoś by pomyślał że nudze sie. Nic z tych rzeczy. Codzienne zakupy, jakieś sprzatanka, bieganie po necie wypełnia czas (a raczej go zabiera). I tak dzionek za dzionkiem zlatuje. Az żal że tak szybko...
Jestem co prawda domatorem, ale bez przesady. Ver zapodała mi miejsce bankomatu mojego banka... z bykiem. Potrzebowałem kasę na należność za naprawę autka więc musiałem „z buta”, bo samochodzika niet, a w komunikacji masowej jestem dość nieoblatany. Jakoś dotarłem bez pudła i znalazłem. Teraz już „bogaty” połaziłem po sklepach, a w jednym z wypasionych domów towarowych przysiadłem sobie na lody. Czy sam? Hehe... Unikam tego wątku z przyczyn technicznych... i obyczajowych.
Po obiadku gmerając w necie oczekiwałem na tel. Od Ver..., która miała się zameldować jako obecna w domciu. Przy oglądaniu TV chyba mnie napadła drzemka. Obudził mnie kociak bezczelnie spacerujący po mojej zacnej osobie.... hihi. I na szczęście, bo za chwilkę dzwoniła Ver. A więc też udałem się „z buta” na Korsykę. Tu miałem bliziutko... Zołaza znowu kombinowała mnie karmić, ale wykpiłem się z trudem. Zaliczyłem kawkę, zostałem przesłuchany.... i aż żebra mnie bolą od przysiąg, że kotowi nic nie zrobiłem, że kot już mnie nie atakuje. Chyba nie bardzo dawała temu wiarę... Muszę chyba zrobić foto-dowody hehe. Ok 21-ej zostawiłem Ver w dobrej kondycji, acz chyba zmęczoną pracami na 3-ci etat... i coś sprawozdającą (na moim odchodnym) przez telefon przed jakims szefem(chyba). Dośc fajnie mi się „szedło” w kierunku mojego (a co?) domciu. Kot mnie przywitał radośnie... pewnie licząc na jakieś „drapane” z lodówy... hehe. Skubany jest wypasiony jak prosię i nie ma na co liczyć.
__________________________________________________________________________________
Środa... 27-08-2008
Dzionek zaczął się dla mnie późno... tzn. o 7-mej. Zostałem ordynarnie obudzony przez kota... z ciężarkiem w d... Ona (bo kocica) jak na kota waży tonę...hihi. Widać moje doświadczenia z kotami nie objęło koty przygotowane do walk sumo... Oczywiście dałem jej trochę żartełka z puchy i uzupełniłem suchą karmę.
Potem zakupki i kawa sniadaniowa... Ok 10-tej zadzwonił mechanik, że autko do odbioru. Więc ubrałem się i poszedłem na piechotkę via Wałbrzyszka... Muszę rzec, że topografię okolic już znam. Trafiłem tam używając skrótów pomiędzy blokami...
Po drodze na skwerku starszy gość poprosił mnie o pomoc w niesieniu zakupów... tytułując sąsiadem, za co już ma plusa (niedaleko B.....). Było mi po drodze. A poza tym gościo dośc wiekowy więc pomogłem. Po drodze poopowiadał to i owo, ponarzekał. Na swoje 84 lata był żwawy i komunikatywny... Jak będzie pogoda może go namierzę kiedyś na skwerku i pogadam sobie. Lubie czasem przysiąść i posłuchać tubylców tym bardziej, że czasu mam sporo, a wieści z pierwszej ręki bywają ciekawe.
Przy odbiorze autka zgłosiłem jednak pewne usterki. Gościo mi wciskał, że to zawieszenie... Z pod maski wydobywały się dźwieki, które mówiły wszystko, ale nie o zawieszeniu. Poinformowałem gościa, że zrobiłem prawie doktorat na innej marce samochodu, i że po testach na drodze przyjadę w dzień następny do poprawki. Kaskę już miał, więc ten rodzaj umowy wydał się dość racjonalny tym bardziej , że potrzebowałem pojazdu na tę chwilę. Po drodze potwierdziły się moje podejrzenia... Wypięło mi sie nadkole z przodu, i tłumik uderzał o podłogę... Czyli jutro z rana do poprawki. No cóż... Nie uprzedzam się do warszawskich mechaników, bo nasi naciągaja podobnie. Dam mu popalić jutro,,,, hehe
W sumie reszta dnia... normalnie. Necik, łażenie, zakupy (także browarka...). Nawet zafundowałem sobie oglądanie filmu na kompie... i dzionek zleciał. Za-eseme-siłem do Ver z pytaniem... kiedy to dokładnie wracają gospodarze?.... hihi. Dziwnie bym się czuł budzony przez nich w ich wlasnym łożu w niewymuszonym stroju i pozycji. Niby 2-tyg... ale znajomość terminu dokładnego ich przyjazdu uchroni kota przed brakiem opieki. Ciekawe jak kocisko ich powita... hehe. Kot to kot...
__________________________________________________________________________________
Czwartek 28-08-2008
Puściłem sobie... do kawki
[link widoczny dla zalogowanych]
bo lubię to. To mnie uspokaja... ładuje energią, i trochę ukulturalnia...hihi
Już z rana (ok.8.00) siadam za kółkiem i walę na Wałbrzyską... Oczywiście melduję na miejscu o mojej diagnozie ad. stukotów i dźwięków w samochodziku... Reakcja tam panów nieco rozładowała atmosferę... Byli mili i bez cienia agresji. Wzięli zaraz ochoczo autko na kanał... i wykonali to, o co prosiłem. Wdałem sie przy okazji w dyskusję z szefem nt. konstrukcji zapłaconego już rachunku. Nie spodziewałem się zwrotów gotówki, ale wykazałem już znajomość rzeczy tzn. dot. ceny poważnie zawyżonej wymienionej części(znałem cenę z netu). Drugie, że gość powinien mi dać gwarancję producenta na tę część z rachunkiem jej zakupu (nawet z nalicząną marżą dla siebie) itp... itp. Z lekka go „poklepałem” po honorze wykazując jednak kombinowanie. Za to w zamian zamocowali mi gratis nadkole... hehe. Oczywiscie po usterkach ani śladu... Wypływa też z tego dla mnie nauka ad. umawiania się na przyszłość. Nie sądzę przy tym, żeby gościo przestał naciągać. Ot taka drobna satysfakcja dla mnie i zamocowanie za friko nadkola jako rekompensata...
Gwoli podobnych.... mam jeszcze ciepłe doświadczenie z Orange... Skubani wystawili mi rach... na 215 zł. Panienka dzwoniła do mnie z propozycją przedłużenia umowy.Odmówiłem stwierdzeniem, że ostatni rachunek mi się nie podoba. I że jak sprawdzę biling to zapłacę zaległy rach. Podejmę też decyzję ad. korzystania z usług Orange. Przy okazji „nadając” jej o niewygodach związanych z korzystania podglądu on-line. No i dziś dostałem SMSem zawiadomienie, że korekta rachunku uczyniła z tej sumy(215)... 83,45, czyli 132 zł... „do przodu”. Wniosek stąd prosty, że trzeba sie jednak wziąć za przyglądanie rachunkom..., bo jednak są często „z kapelusza”. Ufff....hihi. Ale mnie wzięło w udzielanie rad... W sumie jednak „uratowałem” trochę grosza, choć z drugiej strony mnie i tak podskubano. Ale bilans w miarę hehe.
Hihi... Niech nikt sobie nie myśli, że ja tu pracowicie klikam z własnej nieporzymuszonej woli... A to Ver wymusiła na mnie codzienne pisanie, bo napomknąłem jej o pisaniu dziennika pt. „Opanowywanie tygrysa”... hehe. Samo pisanie idzie mi ciurkiem i bez trudu. Zajmuje mi to kilka niewymuszonych chwil. Baaa... Ver mile mnie jeszcze połechtała „zdolnościami pisarskimi”(czyt. ględzenia) i nieopatrznie zgodziłem się pisać w formie pamiętnika... Czasem idzie to bez trudu, a czasem dosłownie nie ma o czym psać nie powtarzając sie. Wywnętrzać się człek nie bardzo ma ochotę, bo nawet nie ma o czym... Jedynie ciekawe są początki i koniec... Pewnie ostatni dzionek będzie bogatszy w refleksje (podobnie jak pierwszy) i komentarze. Muszę w końcu „dowalić” gospodarzom za dośc fikuśny regulamin.... hehe. Doczekają się...
________________________________________________________________________________
Piątek 29-08-2008
Wstałem dziś kulturalnie nie podeptany przez kota ok. 7.00... Po dość chłodnych 2 dniach nad Warszawą się troszkę przejasniło... W sumie pogody nie robia na mnie wrażenia na miarę jakiś przeszkód totalnych w samopoczuciach i chętkach na życie. Każda pogoda jest dla mnie dobra, tym bardzie,j że mam wywalczony z kotem dach nad głową... hihi.
Dzwoniłem do znajomych z Ursynowa. Niestety warują dalej w Tucholskim Pałacu(dosłownie) i zbierają grzybki. Cóż. Opisy tego miejsca z czasu mojego tam goszczenia się wymagałyby więcej miejsca. Znajoma jednak koniecznie chce mnie poznać z wnusiami, których ona żeglarsko edukuje, a ze mnie (nie wiedzieć czemu) zrobiła w tej sprawie guru. No i próbowała mnie wkręcić w wizytę u syna, którego znam teoretycznie. W sumie mam czas zaplanowany (z grubsza), więc to nie wchodzi w rachubę. Ale miła jest ta (jednak) warszawska gościnność , której już doświadczyłem i doświadczam.
Drugi telefon pudło. Kuzyn chyba zmienił nr... Ale jakoś mnie obecnie nie korcą rodzinne wizyty. Następnym razem (albo w przelocie) poumawiam się na wizyty... Czyli w planach pełen luzik. Kopnę się jeszcze do znajomego bankomata po kaskę... i dalej rozrywkowo
_______________________________________________________________________________
Sobota 30-08-2008 (7.00)
Kot mnie znowu podeptał... hehe. Niby już ucywilizowany, ale miewa humory. Ma momenty, że jednak się stawia. Dostał papu do michy i jest OK.

Moje nastroje optowały dziś nostalgicznie i puściłem sobie...
[link widoczny dla zalogowanych]
a potem...
[link widoczny dla zalogowanych]
Dzionek zapowiada się OK. Co prawda niebo zaciągnięte na sino, ale słońce przebija się dość smiało i być może będzie pogoda. Temperatura wskazuje, że będzie w kratkę ze wskazaniem na (jednak) brak słoneczka. Powoli przemysliwam o pakowaniu. Trochę się tego boję, bo z jednej strony jestem utalentowany bałaganiarz, a z drugiej nie chcę po sobie zostawić sladów i.... kostek po zjedzonym kocie... hehehe.
Robię dziś wypad na miasto (nie wiem gdzie)... Jak się coś ciekawego wydarzy... dopiszę... hehe.
________________________________________________________________________________
Niedziela 31-08-2008
[link widoczny dla zalogowanych]
Tak mi się wymysliło na nastroje pożegnalne... Z tym wymyślaniem sprawa troszkę bardziej złożona. Z jednej strony chciałem „za-warszawić” w podzięce gospodarzom za goscinność ( i to w formie tak daleko idącej jak: użyczenie lokum, a tym bardziej zaszczytu opieki nad jej wysokością kocim bozkiem), z drugiej już za same moje odczucia ad. pomieszkania tutaj.
Zbiegiem okoliczności los p. Ireny jest z lekka związany z moją historią. Krótko. Mam mieszkanie po jej siostrze z Jastrzębia. Mąż tej siostry jest dodatkowo moim kolegą z pracy i spotykamy się regularnie, bo teraz ma warsztat wulkanizacyjny. A siostry dowiedziały się o swoim istnieniu z 10 lat temu. Jedna wychowywała się w d. Dziecka, druga u cioci. Ciocia przed śmiercią (czy w testamencie) wyznała prawdziwe losy sióstr p. Irenie i odtąd obie utrzymują bliskie kontakty.
O godz. 10.10 zadzwoniłem do Ver... Jakoś czułem, że odsypia tygodniówkę i jeszcze coś tam (hihi)... Nie pomyliłem się... hihi. Ver jeszcze ze sladami z trudem ukrywanego ziewania odebrała telefon. I jak slicznie mi nakłamała, że właśnie miała ustawiony budzik na... 10.15. Dobra, dobra... hehe. Cóż... Moje tu dzwonienie miało ścisle określony cel. Miałem zamiar doszczegółowić godz. Spotkania. Ustaliliśmy że będą to... Polaków rozmowy przy browarku i kawce...
Nie wiem jak zleciało ... mi od 16.30 do 22.00... wizytowanie Ver, ale ani przez sekundę się nie nudziłem. A tematy motorkowe i ble, ble o wszystkim (o kocie też.... hihihi). Wyżlopałem jej cały zapas browara (łącznie z tym... do włosów). Chciałem po drodze do niej coś kupić, ale mi zakazano... więc została bez browara do włosów...
Ale ciągnąc w temacie pt „pożegnalne nastroje”. Niby jeszcze jeden dzień, a już człek mysli o walizach. Poniedziałek będzie dniem roboczym (dosłownie) przeznaczonym na mniej, czy bardziej udane zacieranie śladów swojej tu bytnosci. Wiem, że nie uda mi się na maxa pozacierać sladów, ale postaram się na miarę swoich męskich umiejętności. Kot jakoś cudem przeżył, chata i sprzęty też... A to już osiągnięcie.

Jako, że Verko przymusiłaś mnie do codziennego sprawozdawania w tej formie zapodam ci na @ moje tu smętne wypociny hurtem. Samo pisanie tego to dla mnie pikuś, bo... klikam (jak wiesz) dość szybko, a budując treści nie bardzo się zastanawiam, przez co „skrobanie” nie zajmuje mi wiele czasu.
Tak podsumowując wizytę...
1. Musisz mieć niezłe relacje z młodymi gospodarzami, skoro udało ci się ich przekonać o moich osobistych walorach na miarę gestu, jakim jest pełne zaufania powierzenie (jednak) własnej chatki (i to z kotem) osobie im nieznanej. I to ze wskazaniem na pełne nieskrępowane użytkowanie. W pełni tu doceniam Ich i Twoją tu postawę. Czuję się wyróżniony w najwyższym stopniu...
2. Chatka wydaje mi się fajna. Jedno, że układ pomieszczeń dość udany. Dwa... Pełna normalność w uzbrojeniu w sprzęty i zero kłopotów z szukaniem czegokolwiek. Panuje w niej atmosfera domu ciepłego, miejsca do którego się chce wracać.... To się czuje.
3. Z kociakiem miałem trochę zabawy. Skubany był jednak trudny do opanowania i tak jak mówiłas stawiał się, a o wdzięczności z jego strony przez parę dni nie było mowy. Gryzł i drapał ... Teraz będzie mi trochę żal go zostawić. Młodym zapodaj żeby mu jednak okroili trochę żarełko. Kot ma sporą nadwagę i na pewno nie wyjdzie mu na zdrowie litościwe serduszko. I nie ma się co tłumaczyć sterylizacją. Miałem kiedyś kota i wiem, że to obzartuchy i nadmiar serca właścicieli raczej kotom szkodzi.
Teraz poobgaduję trochę młodych... hehe. Mam tu ich wizerunki przed oczkami i zerkam na nie codziennie. Stoją fotki nad kompem i widać tam uśmiechnięte gębusie gospodarzy. Fajne dzieciaki... hihihi. Twoje młode byczysko tak podobne do ciebie (pewnie z charakteru też trochę...), że nawet nie musiała byś mi go przedstawiać gdybym spotkał was razem na ulicy. A synowa też niczego panienka... Ma fajne dołeczki jak się usmiecha. Sprawia wrażenie, jakby innych minek nie umiała... hehe. Po tym jak dałaś mi info o pewnym fakcie historycznym (zaręczyny) w dalekiej krainie. Wróżę Ci rychłe awanse (poza oczywiście zalegalizowaniem cię jako teściowej... hihi) na babcię i to wielokrotną. Analizując właściwości lotniska-łoża na B..... doszedłem do wniosku, że ono nie tylko pomnaża „wydajności” pewnego rodzaju lądowań..., ale wręcz kusi do produkcji maleńkich... samolocików... hihi. Tu jakoś człek łapie oddech głębszy, najeża się człek (ja nie tylko o włosach... hihihi), nastroje są bardziej zachciewne a „uważanie na...” mocno przytłumione. Synowa już na pierwszy rzut oka wygląda na wielce zdolną do (juz samym widokiem) powodowania zaburzeń męskiej równowagi i opanowania. A młody (jak każdy men) skazany jest na służenie damie w materii z całych sił ( a tych ma z wyglądu sporo)... Więc groźba wisi w powietrzu... Nie zapomnij im pogratulować ode mnie i życzyć wszystkiego naj... To jednak nasi następcy i to udani.
I na rozgrzewkę ci dedykuję
[link widoczny dla zalogowanych]

Muszę powiedzieć Ver... że mój tu pobyt był bardzo udany. Co prawda miałem styczność z Tobą w realu tylko 2 razy, ale dni zlatywały i tak szybko. Nie nudziłem się, pełen relaks... i sielanka. Myślę też, że był to dobry (dla mnie) pomysł i mam nadzieję niezbyt kłopotliwy dla was. Niby mechanicznie rzecz podobna do naszych codzienności, ale fakt zmiany tylko miejsca pobytu, zmiany otoczenia i warunków też nastraja, odpręża i daje kopa. Te dwa tygodnie są już dla mnie kawałkiem mojego życia na stałe i to z tych bardziej udanych chwil. Poznałem trochę Mokotów, powdychałem nastroje, a dozbrojony technicznie miałem kontrolę nad swoimi sprawami. Full wypas i wczasy w mieście... hihihi. Przyżyłem tu dzięki Tobie (i gospodarzom) wiele fajnych chwil za co dzięki...
I tak będę kończył droga Ver mój 2-tyg. raport z placu boju z kotem. Walkę wygrałem.... hihihi. Kot miewa się dobrze, mieszkanko posprzątane (wg. Męskich możliowości) i mam nadzieję, że młoda gospodyni wybaczy mi drobne uchybienia. Nie jestem tak doskonały w sprzataniu jak panie... ale starałem się.

W....
PS. Qede... ale się tego nazbierało... hihihi. Nie zanudź się czytając. Pozdrów jeszcze raz młodych i podziękuj w moim imieniu. Wszystkie sprzęty przetestowane i mają mój znak jakości

Mr. Green 2 man down za wytrwałych...


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Śro 21:10, 10 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pią 8:53, 12 Wrz 2008    Temat postu:

Taaa... Mr. Green

Oczywiście powyższa wklejka (trochę ciepło-złosliwy tekst) dokonana została za pozwoleniem adresata.

Padnięcie kompa, teraz restauracja przyczepki...
[link widoczny dla zalogowanych]
zabrało mi sporo forumowego czasu.

Połamane błotniki, odtworzenie wyrwanego naróżnika pokrywy, wzmiocnienie jej zawiasów i pomalowanie tego(a zapodam finał wkrótce) to prace do wykonania. Odbieram to jako też rodzaj wakacji... hehe.

Edek nieźle "zajaskinił" sobie... Faktycznie robi wrażenie. Nie obniżając walorów tego miejsca człek w swych przezyciach estetycznych ( a ja tak mam) często zbacza np. w pytania... Jak by to wyglądało, gdybym ja sam i nie na pomostach, bez efektów świetlnych zasuwał tą samą drogą? Jedno, że pewnie zadyszałbym się bardziej, ponabijał guzów, pobrudził lakierki itp., ale wrażenia były by pewnie trochę inne ale niekoniecznie mniej porażające. Zupełnie zrozumiałe jest też to... że miejsca tak przygotowane wydobywają "to nowe" i piękne. Zachwycają... Pozazdrościć Edkowi wrażeń...

Troszkę z nostalgią ubawiły mnie słowa o "jeździe na szychtę"... Nie przez złośliwość piszę: ale jedno, że wozy do przewozu osób na szychtę inne... zabudowane dookoła i bez okien panoramicznych (tu z widokiem na świat). O ich estetycznych walorach nie wspominam. I ciasnota wewnątrz... Trasy często 10 km. Pomijam już odczucia pasażerów... Tu jadą do roboty której raczej nikt nie kochał, a tu na podziwiania...

Tak Edku. Fajnie zawakacjowałeś i chciałoby się być tam obok... nawet "pod gwiazdą"...

Miłego dnia, przyczepka czeka. Dziś malowanie... i na sobotę(liczę) odbiór...

Pozdro Partyman


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pią 10:59, 12 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pią 12:01, 12 Wrz 2008    Temat postu:

Hhahahahhahahahahhahahahahahahahhaahaa
A uważ-no Welesie na lakiereczki, bo by było szkoda Razz Mr. Green
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pią 19:34, 12 Wrz 2008    Temat postu:

Mr. Green

Wakacji cd...
Tak teraz wygląda po pierwszym "pochlapaniu"...
[link widoczny dla zalogowanych]

Na pierwszej fotce pokrywa już po odtworzeniu fragmenu...(była urwana zawiasami) Obecnie wygląda już supcio. Oczywiście "finalnym" produktem pochwalę sie... hehe. Powiem że frajda jest... z kupy dość nieciekawych rzeczy... poskładać do kupy. Przyczepkę kupiłem za... 100, włożę w nią z 250zł... i jest. No jeszcze hak, ale to pikuś.

A lakierki... Esprit. Uważam... hihi.

Yar good
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pią 20:09, 12 Wrz 2008    Temat postu:

Uważaj Welesie, uważaj, bo jak będą się prezentować świętalne niedzielne białe lakierki w kolorze omal-kobalt..? Mr. Green Mr. Green Mr. Green

Dałbyś spokój Pikusiowi, wieszać go chcesz?!?! [link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pią 20:13, 12 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 8:55, 13 Wrz 2008    Temat postu:

Trzeba było zdjąc przed malowaniem te odblaski :) Śpieszyłeś się ? :)
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 8:57, 13 Wrz 2008    Temat postu:

Popatrzyłam na te palmy, ciepłe morze i zatęskniłam.Zateskniłam za ciepła, słoneczną Chorwacją. Jeszcze tam wróce :)
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 9:41, 13 Wrz 2008    Temat postu:

Zaproszona...

W pewien sposób się śpieszyłem, bo remoncę u kolegi... No i codzienne zajęcia. Poza tym to przyczepka, odblaski są na wierzchu i zabezpieczone taśmą... Dziś troszkę podrasuję... i dopieszczę. Czyli zabawy cd.

Yar good
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 11:03, 13 Wrz 2008    Temat postu:

Hihi Pieszczoty od rana :) Yar good
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 23:21, 13 Wrz 2008    Temat postu:

Witaj Welesie przyjacielu drogi. Pozwól że wrzucę jeszcze troche wspominek. Włochy...wszędzie śmigajace slalomem między samochodami na skuterach , motorynkach i innych dwusladach ...najczęściej dziewczyny. Ale warto zobaczyć Wenecję ,chociazby dla przeciwwagi, coś było dla ciała to i dla ducha coś trzeba wrzucić. Nie ,do miasta nie dojedziesz. Na peryferiach parkingi. Wdrapujesz się samochodem na 4 pietro, ramiona masz poplątane od tych ostrych krótkich skrętów.
Idziemy na przystanek tramwaju wodnego, podobnie krypa ta zachowuje się jak tramwaj szynowy, motor zgrzyta , szarpie i kołysze się. Gorąc pioruńska , pić się chce, woda tak blisko ..a tak daleko. Po drodze jeszcze naganiacze oferują Tobie tańszy bilet niż w licencjonowanej krypie. Tam za 1/2 godz pływania płacisz 6 euro. Oni zabiorą Cię za 5 euro. Oczywiście wszyscy płyną w okolice placu św. Marka. Płyniemy, woda zielona i ...o dziwo czysta. Żadnych śmieci w wodzie. Wypatrywałem butelki po "Wyborowej" lub po "Stolicznej" ale nic nie zauważyłem. Gdybyś przyjacielu chciał z fasonem popłynąć to masz taxi..motorówkę.Wtedy płyniesz sam lub we dwoje bez pstrykających fleszami skośnookich, czy z pod łaba patrzących "podpalanych " z zakutanym w chusty podręcznym haremem, albo hałaśliwą grupą ruskich , czy tez ukraińców, bez pół litra nie rozbierzesz.A chcą sie różnić politycznie!
Ale dosyć gadania . Płyniemy.


[link widoczny dla zalogowanych]


[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 23:32, 13 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Sob 23:35, 13 Wrz 2008    Temat postu:

Obudziłeś najpiękniejsze wspomnienia..
Znam Wenecję bardzo dobrze, byłam tam wiele razy.
Dziękuję..
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum POLITYKA 2o Strona Główna -> Twoje Miejsce Na Ziemi i we Wszechświecie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 13, 14, 15  Następny
Strona 5 z 15

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin